Kilka tygodni
później...
Była sobota. Ludzie zazwyczaj w ten
dzień się lenią albo wybywają gdzieś poza dom lub też, jak mój opiekun, po
prostu pracują. A ja? Leżę na kanapie z ogromnym przeziębieniem, czy tam grypą
i nie mogę się ruszyć. Połamało mnie kompletnie. Już wczoraj w szkole czułam się niemrawo, ale dziś to
kompletna porażka.
Nawet nie mogę się porządnie
doładować, ponieważ mam taki katar, że nie jestem w stanie sobie wciągnąć. Rano, jak
próbowałam, skończyło się wymiotami z krwią i zmarnowaniem działki. Wbić w żyłę
też nie dałam rady, bo ręce mi się trząchały jak w Parkinsonie. Więc całą
zawartość strzykawki wpuściłam w herbatę. Oczywiście byłam tak osłabiona, że
nawet tę herbatę trudno mi było podnieść. Dobrze, że wczoraj zrobiłam obiad na
dwa dni.
Rozłożyłam się na kanapie i czekałam na powrót Itachiego. Normalnie szalałabym przy fortepianie lub gadała na mieście z Naru. A tak. Pozostało mi jedynie jęczeć w biedną podusię.
Rozłożyłam się na kanapie i czekałam na powrót Itachiego. Normalnie szalałabym przy fortepianie lub gadała na mieście z Naru. A tak. Pozostało mi jedynie jęczeć w biedną podusię.
Co do Naruciaka, to się w końcu
cholernik przyznał do związku z Sasu. Nie sądziłam, że tak trudno mu to przez
gardło przejdzie. Oczywiście, że ich zaakceptowałam. Próbowałam też namówić go,
żeby przyznali się przed Itachim, ale ten głąb stanowczo odmówił.
Poza tym, prawdopodobnie nabawiłam się wrzodów żołądka. Nie wiem, kiedy i jak. Ale wymiotowanie krwią nie wróży nic dobrego. Z resztą. Kiedy ja ostatnio coś normalnego zjadłam? Miesiąc temu? Aż się dziwię, że jeszcze normalnie funkcjonuję. Naturalnie taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia.
Poza tym, prawdopodobnie nabawiłam się wrzodów żołądka. Nie wiem, kiedy i jak. Ale wymiotowanie krwią nie wróży nic dobrego. Z resztą. Kiedy ja ostatnio coś normalnego zjadłam? Miesiąc temu? Aż się dziwię, że jeszcze normalnie funkcjonuję. Naturalnie taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia.
No i miałam zaplanowane świętowanie
sprzedania domu. W końcu poszedł za niemałą sumkę. Nawet po odliczeniu prowizji
dla pośrednika zostawała pokaźna ilość pieniędzy na koncie, które wpłyną
prawdopodobnie za około dwa tygodnie.
W końcu usłyszałam zgrzyt
otwieranego zamka i Itachi wszedł do domu. Najwyraźniej mnie nie zauważył, bo
jak gdyby nic zaczął mnie szukać w kuchni. Jęknęłam w tę cholerną poduszkę, nie
mając siły go zawołać.
- O kurwa. - Inteligentna reakcja
Itachiego na moją osobę, leżącą trupem przed TV, zdemotywowała mnie na resztę
dnia.
- Grzeczniej. Ja się nie puszczam -
warknęłam w jego stronę, łypiąc spod koca.
- Wybacz, źle mnie zrozumiałaś. - Zaśmiał
się wrednie, nic nie robiąc sobie z mojej choroby.
A ja się nim tak opiekuję jak matka
swym syneczkiem. On nawet nie potrafi mnie pożałować.
- Śmiej się. Naprawdę zabawne, że
zdycham. - Obraziłam się i zakryłam całkowicie kocem.
- Sama jesteś sobie winna. Nie dbasz
o siebie. - Ale przebłysk inteligencji.
Prychnęłam jedynie i nie odpowiedziałam
na jego zaczepkę. Normalnie bym go zwyzywała, opierdoliła z góry na dół, ale
dziś po prostu nie mam mocy.
Itachi widząc, że jednak jestem w
stanie agonii, sam wziął sobie obiad i zasiadł przy stoliku, obserwując mnie
uważnie. Może i się śmiał i twierdził, że sama jestem sobie winna, ale
wiedziałam, że się martwił. Już zdążyłam go trochę poznać, wiedziałam, że ma te
swoje dziwne mechanizmy obronne. Lżej mu na duszy, gdy uda, że się nie martwi,
a ja i tak to oleję niż gdyby szczerze wyznał, że nosi go od środka, a ja też
bym to olała. Wtedy byłoby mu ciężej. Gdy udaje, że mu nie zależy, to wtedy tak
nie boli. Jedynie ja cierpię, udając, że mam wszystko w dupie, choć tak nie
jest.
Z tych wszystkich przemyśleń i
zamartwień (a tak głównie to od choroby) zaschło mi w gardle. Z niemałymi
trudnościami sięgnęłam po tę cholerną herbatę. Zrobiłam ze dwa łyki i
stwierdziłam, że to nie był najlepszy pomysł. Zerwałam się z kanapy i
poleciałam do toalety. W ostatniej chwili zamknęłam drzwi przed nosem Itachiego,
który zerwał się zaraz po mnie, prawdopodobnie, by mi pomóc.
Zwymiotowałam krwią, po raz kolejny
tego dnia. Itachi bezowocnie dobijał się do drzwi. Gdybym nie wyszła, zapewne
by je rozwalił siłą. Dużo się nie pomyliłam. Przed drzwiami zastałam go ze
śrubokrętem w ręce, próbującego rozkręcić zamek.
- Co ty odpierdalasz? - spytałam,
patrząc mu w oczy.
- Zamknęłaś drzwi - odpowiedział,
jakby to miało wyjaśnić całą przyczynę jego postępowania.
- A jakbym miała biegunkę i teraz
srała? Tak o, byś sobie wszedł? - Zaczynałam być już wkurwiona.
- Tylko, gdy ci niedobrze, robisz
się blada, a potem zielona i zrywasz się jak oparzona. - Wyjaśnił, dumny ze
swych obserwacji.
Skapitulowałam, nie mając siły się z
nim kłócić. Udałam się z powrotem do mojego chwilowego legowiska i
bezceremonialnie jebnęłam się na kanapę. Itachi również już nic nie powiedział,
jedynie w dobroci swego serca przyniósł mi wodę. Siedzieliśmy w ciszy przed
telewizorem przez następne kilkanaście minut. Dopiero wibracje mojego telefonu
przerwały tę sytuację.
Spojrzałam na wyświetlacz. Numer
zastrzeżony. Ostatnio, gdy ktoś do mnie zadzwonił z zastrzeżonego, dowiedziałam
się o wypadku ojca. Podświadomie wiedziałam, co tym razem usłyszę.
- Halo? - odebrałam, starając
brzmieć na jak najmniej chorą.
- Witam, czy rozmawiam z Rerget
Mashimoto?
- Tak, to ja.
- Dzwonię ze szpitala w sprawie Pani
ojca. Z przykrością zawiadamiam, że Pani ojciec nie żyje. - Kobieta po drugiej
stronie linii nie wydawała się być przejęta tym faktem, z resztą tak samo jak
ja.
- Rozumiem - odparłam sucho, mając
nadzieję jedynie, że nie będą kazać mi przyjeżdżać do szpitala, nie miałam na
to najmniejszej ochoty.
- Funkcje życiowe ustały pół godziny
temu. Proszę natychmiast przyjechać do szpitala, trzeba podpisać odpowiednie
papiery. - No i moje nadzieje poszły się jebać.
- Dobrze, za niedługo będę - stwierdziłam
zrezygnowana, rozłączając się zanim kobieta wypowiedziała jeszcze nieszczere
kondolencje.
Bez słowa wstałam z kanapy i poszłam
do swojego pokoju, a następnie do łazienki, zupełnie ignorując Itachiego, który
latał za mną i próbował się dowiedzieć, o co chodzi. Doprowadziłam się do stanu
używalności, a długowłosy dostawał szału. W końcu chyba i jego cierpliwość się
skończyła, bo dość niedelikatnie pchnął mnie na ścianę, wywołując u mnie mini
zawał i niemały atak paniki.
***
- Mów - rozkazałem, chwilowo nie przejmując się, że przekraczam granice i być może przez to już nigdy nie zdobędę jej pełnego zaufania.
Spojrzała na mnie jedynie pełnymi
żalu oczami, ale widziałem też w nich przebłysk gniewu. Mimo to wiedziałem, że
jestem na wygranej pozycji.
- Ojciec zmarł. Jadę do szpitala -
odpowiedziała bez emocji.
Oziębłość z jaką to wyznała,
sprawiła, że odsunąłem się od niej i przyjrzałem z niedowierzaniem.
- Przykro mi - powiedziałem,
spuszczając głowę.
- A mnie nie - odparła hardo.
Zanim uświadomiłem sobie, że stoję z
otwartymi ustami i przetwarzam tę informację, ona już ubierała kurtkę.
- Czekaj, zawiozę cię. Przecież
przed chwilą z ledwością się ruszałaś. Nie chcę cię stracić w jakimś wypadku. -
Chwyciłem ją za rękę, którą od razu wyrwała.
Musiała jednak chyba przeliczyć się
ze swoim dobrym samopoczuciem, gdyż zachwiała się niebezpiecznie i przytrzymała
szafki.
- Dobra. Ten jeden raz odpuszczam. -
Ostatnie zdanie wymruczała pod nosem, nawet nie zaszczycając mnie rąbkiem
spojrzenia.
Ucieszyłem się z wygranej i ubrałem
szybko, biorąc kluczyki od auta. Rer dalej wyglądała jak po trzech
nieprzespanych nocach, na których się baluje do nieprzytomności. Wsiedliśmy do
samochodu, zapięliśmy pasy i ruszyłem w kierunku szpitala. Czerwona w tym
czasie wyciągnęła ze swojego plecaka jakieś leki i zaczęła po kolei je łykać.
Nie potrafiłem zrozumieć jej postępowania i nie byłem w stanie sobie wyobrazić,
jak w takim stanie poradzi sobie z tą całą papierkową robotą.
- Adrenalina. - Wytłumaczyła mi, gdy
spytałem. - Dam z siebie trzysta procent. Jedynie będę odsypiać później, jak ze
mnie zejdzie.
Tuż przed szpitalem zakropiła sobie
nos jakimś specyfikiem, prawdopodobnie robionym na zamówienie, bo nie miał
nalepki producenta. Mogę szczerze się przyznać: byłem świadkiem cudownego,
dwugodzinnego ozdrowienia. Mniej więcej tyle czasu zajęło nam załatwianie
papierków w szpitalu i na rozmowach z lekarzami. Jedynym objawem jakiejkolwiek
zmiany chorobowej, były jej świecące się oczy, ale biorąc pod uwagę sytuację, z
jaką mieliśmy do czynienia, wszyscy uznali to jako powstrzymywany płacz po
stracie ojca.
Zgodnie z jej wcześniejszymi przewidywaniami, baterie Rer rozładowały się w momencie zamknięcia drzwi od samochodu. Nawet pasów sama nie zapięła. Zasnęła od razu. Nieco rozczulony tą sytuacją, zapiąłem ją, odchyliłem nieco jej fotel i ruszyłem powoli w stronę domu, zerkając co jakiś czas na jej zaczerwienioną od temperatury, ale spokojną twarz. Aż za spokojną. Jej rzeczywiście nie było przykro, że ojciec zmarł. Jej ulżyło...
Zgodnie z jej wcześniejszymi przewidywaniami, baterie Rer rozładowały się w momencie zamknięcia drzwi od samochodu. Nawet pasów sama nie zapięła. Zasnęła od razu. Nieco rozczulony tą sytuacją, zapiąłem ją, odchyliłem nieco jej fotel i ruszyłem powoli w stronę domu, zerkając co jakiś czas na jej zaczerwienioną od temperatury, ale spokojną twarz. Aż za spokojną. Jej rzeczywiście nie było przykro, że ojciec zmarł. Jej ulżyło...
***
Szliśmy przez park, trzymając się za
ręce. Było już późno, dlatego nie obawialiśmy się, że kogoś spotkamy. Na co
dzień było nam trudno, ponieważ społeczeństwo nie jest przyjaźnie nastawione do
takich par, jak my. Bezpiecznie czuliśmy się jedynie w zaciszu mojego lub
jego domu oraz po zmroku, gdy ulice stają się opustoszałe. Szczególnie w tym
parku. Wieczorami byliśmy jedynymi, którzy sobie po nim spacerowali. Czasem
spotykaliśmy jakiegoś zapominalskiego, który szedł z psem na spacer.
W szkole dalej siedzieliśmy w starym
schemacie. Ja po lewej stronie Rer, a Naru po prawej, ewentualnie na odwrót.
Dziwnie by to wyglądało, gdybyśmy się nagle przesiedli. Ludzie zaczęliby gadać.
I tak już nie uszło ich uwadze, że w nierozłącznym duecie Reru-Naru pojawił się
trzeci członek. Znajomość z nimi wyszła mi na dobre. Jestem bardziej otwarty na
innych, a już na pewno nie unikam tak ludzi jak wcześniej.
Z Naruto układa mi się zaskakująco
dobrze. Co prawda nasza relacja ciągle jeszcze jest na etapie chodzenia za
rączkę i dotykania się w różnych intymnych miejscach, jednak nie poszliśmy
dalej. Do seksu jeszcze daleko. Przynajmniej, jak na razie nam się nie śpieszy.
Mimo to, nie powiedzieliśmy sobie, co do siebie czujemy. A czy w ogóle coś
jest? Naprawdę się lubimy, jesteśmy zajebistymi przyjaciółmi, pokrewnymi
duszami, pociągamy się fizycznie, ale czy to, co czuję to na pewno jest miłość?
Cóż, nie pójdę dalej, jeżeli się nie upewnię. I nie zrobię też niczego
pochopnego, dopóki on nie odpowie tym samym.
Nasz spokojny spacer zakłócił dźwięk
telefonu blondynka. Chłopak nieśpiesznie odczytał wiadomość i lekko pobladł,
jednak po chwili oprzytomniał i bez słowa podał mi telefon, bym również mógł
zobaczyć od kogo przyszła wiadomość i najważniejsze: jej treść.
- Ojciec nie żyje. - Przeczytałem na
głos wiadomość od Rerget. - Ożeż kurwa... - Zakryłem dłonią usta.
- Rer się pewnie cieszy. - Naruto
schował z powrotem telefon.
- Jak możesz tak mówić? - Oburzyłem
się. - Bez względu na to, co jej zrobił, to i tak ojciec. - Nie rozumiałem, jak
można nie żałować śmierci swego rodzica.
- Ech, Draniu, ty tego nigdy nie
zrozumiesz. Rerget ma swój świat i swoje kredki. Myśli w całkowicie innym stylu
niż my. - Wyjaśnił mi.
- Zapewne...
Zakończyliśmy temat Rer i jej ojca,
kontynuując spacer i wracając do poprzedniej rozmowy. W pewnym momencie zaczęło
kropić. Nim się zorientowaliśmy, zaczęło lać jak z cebra. Cali przemoknięci, ale
też szczęśliwi z zaoferowanej przez pogodę zabawy w deszczu, dotarliśmy do domu
Naruto, który był bliżej. Jego mama spojrzała na nas z politowaniem i kazała iść
się przebrać i wysuszyć. Och, gdyby tylko wiedziała, z czym się wiąże
przebywanie gołego Naru w moim towarzystwie.
Śmiejąc się z siebie wycieraliśmy
się na wzajem. Zajęło nam to więcej czasu niż normalnie trwałoby wysuszenie i ubranie. Gdy Naru brał już swoje bokserki, by je ubrać, chwyciłem jego
rękę.
- Stój - szepnąłem, lekko speszony
swoim nagłym ruchem.
- Wedle życzenia - odparł, w ogóle
niezażenowany.
Po chwili dopiero zorientowałem się,
co miał na myśli, gdy przyparł mnie swym nagim ciałem do drzwi i zaczął
namiętnie całować, a jego erekcja ocierała się o moją.
***
Zaparkowałem samochód i spojrzałem
na wciąż śpiącą na fotelu pasażera dziewczynę. Mogłem ją obudzić i powiedzieć,
że jesteśmy już na miejscu, ale postanowiłem ją po prostu zanieść do
mieszkania. Była taka leciutka i drobna jak małe dziecko. Przez chwilę poczułem
się naprawdę jakbym ją chronił. Jakby jej życie zależało ode mnie. Była jak na
swój wiek bardzo silna psychicznie, ale wiedziałem, że i ona ma swoje limity.
Na chwilę zatrzymałem się w salonie,
zastanawiając się, czy zanieść ją do jej pokoju, czy położyć w moim łóżku.
Ostatecznie wybrałem to drugie, starając się jak najdelikatniej postępować.
Musiałem jednak ściągnąć jej kurtkę, co w konsekwencji ją obudziło. Jak się
spodziewałem, gdy tylko przebywała w zbyt bliskiej odległości, wpadała w
paranoiczną panikę.
- Zostaw mnie! - krzyknęła,
odsuwając się ode mnie.
Tym razem jednak postanowiłem
nie odpuszczać. Musiała mi wszystko wyznać jak na spowiedzi. Chwyciłem ją za
rękę i przywróciłem do pozycji wyjściowej.
- Nic ci nie robię - powiedziałem w
miarę spokojnie.
- Zostaw. - Jej panika się
pogłębiała, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- Przestań, Rer! Do kurwy nędzy. - Niezbyt
delikatnie szarpnąłem jej ramieniem.
- Nie, nie... - Jej początkowe łzy
zamieniły się w szloch, a ja zacząłem się powoli załamywać.
- Powiedz mi, co się dzieje! Dlaczego
taka jesteś? Dlaczego mnie odpychasz? Dlaczego boisz się mojego dotyku, mojej
bliskości?
- Nie. - Wciąż powtarzała to słowo.
- Rerget! - krzyknąłem w końcu.
- Bo mnie ojciec zgwałcił!
***
-
Bo mnie ojciec zgwałcił! - krzyknęłam w końcu.
Itachiemu krew odeszła z twarzy i
zrobił się zupełnie blady. Ze łzami w oczach i bezsilna opadłam na jego
poduszki. Powiedziałam mu. Przyznałam się. Teraz wie, teraz mnie odrzuci. Teraz
już nic nie ma sensu. Nawet jeśli on mnie kocha, to tego nie przełknie.
Ale zrzuciłam to z siebie. Nie ukrywałam już tego tylko w swoim sercu. Ten ogromny głaz, który mi ciążył, nareszcie się pokruszył. Wiedziałam, że wyznam mu to w najmniej odpowiednim momencie.
Ale zrzuciłam to z siebie. Nie ukrywałam już tego tylko w swoim sercu. Ten ogromny głaz, który mi ciążył, nareszcie się pokruszył. Wiedziałam, że wyznam mu to w najmniej odpowiednim momencie.
Wciągnęłam powietrze i zatrzymałam
na chwilę oddech, gdy Itachi, jak gdyby nic, przytulił się do mnie i zaczął
uspokajająco głaskać po głowie. W tym momencie ta bariera, którą budowałam,
która powstała znikąd, nagle zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Jakby powiedzenie tego wszystkiego na głos przyspieszyło cały proces.
- Jestem przy tobie. Już nic złego
ci się nie przytrafi. Nie pozwolę na to. Kocham cię bez względu na wszystko. - Poczułam,
jak wtula się we mnie mocniej, jakby chciał mnie ochronić swoim ciałem.
Obróciłam się do niego i wtuliłam
twarz w jego szyję, pozwalając, by łzy płynęły swobodnie. Zostałam w tej
pozycji, aż całkowicie nie padłam ze zmęczenia.
***
- Będzie dobrze - szepnąłem w stronę
wtulonej we mnie, śpiącej dziewczyny. - Teraz już nic nam nie stanie na drodze.
Zrobię wszystko, byś mnie pokochała tak, jak ja ciebie.