31 lip 2012

__-- 3 --__

            Widziałem, jak bierze tabletkę i popija wodą. Poprawiła arafatę. Wczoraj znów to miało miejsce. Nie mogłem patrzeć, jak cierpi. Ale ona... Ona wolała mnie nie słuchać. Taka już była. Wieczna samotnica. Dziw, że się ze mną przyjaźniła. Chociaż my zawsze byliśmy razem, na dobre i złe. Ale mi coraz częściej zdarzało się towarzyszyć jej tylko przy tych złych.
            Sasuke siedział trzy lub cztery rzędy powyżej niej. Chciałem się dowiedzieć, co się stało, ale oczywiście nic mi Reru nie powiedziała. Od dawna już wiedziałem, że z brunetem jest coś nie tak. Był na coś chory. Prawdopodobnie, kiedy się spóźnili, moja Mała pomagała mu... No właśnie, w czym? Moja Mała... Boże, jak to seksistowsko zabrzmiało. Moja mała Reru, chyba lepiej teraz.
            Na W-f biegałem jak pojebany. Musiałem czymś zając głowę. Widziałem, jak Czerwona powoli odpływa... Nic dziwnego, skoro siedzi na opiatach. Czasami mam ochotę jej powiedzieć, że niczego nie załatwię od kumpli i żeby lepiej skierowała się z tym do policji, czy coś, ale kiedy patrzę, jak cierpi moje serce robi się miękkie.
            To już trwa jakiś czas. Chyba od śmierci matki. Tak, właśnie... To już piąty rok. Jak to szybko i boleśnie zleciało.
            Dzwonek oznajmił koniec lekcji, a ja poleciałem się szybko przebrać, widziałem, jak dwójka laików sportowych schodzi z trybun. Zobaczysz, kochana, pogadamy sobie.
            - Mogłabyś się przynajmniej powstrzymać na lekcji. – Upomniałem ją przy szafce.
            - Bolało – powiedziała, jakbyśmy gadali o tym, że świeci słońce.
            - I ty to z takim spokojem do mnie mówisz? Kurwa, Reru, opanuj się dziewczyno! Co ty sobie myślisz, że to takie super patrzyć, jak się narkotyzujesz, bo cię boli. Już ci raz powiedziałem, w jaki sposób ty masz to załatwić, ale co? Ty się, kurwa, po prostu boisz! Jak nie ty, to ja to załatwię i będzie po sprawie... - Nabrałem powietrza na kolejną dawkę besztania, ale dostałem w twarz.
            Spojrzałem na nią i wiedziałem, że jest wściekła. Coś do mnie powiedziała. Mam się chyba nie wpierdalać. W uszach mi szumiało, a pod powiekami czułem łzy. Zagalopowałem się. Obiecywałem trwać przy niej, nie dotrzymałem słowa. Patrzyła na mnie tak złowrogo. Trzasnąłem szafką i poszedłem w stronę wyjścia, minąłem jej motor i ruszyłem w stronę metra. Gdy tylko znalazłem się w cichej alejce, łzy same poleciały.
Płakałem z... bezsilności.
            To nie był pierwszy raz, gdy mnie uderzyła. Na pewno też nie ostatni. Ale skoro to zrobiła, na pewno przekroczyłem granicę. Nie miałem prawa jej niczego wypominać. Miała rację. To było jej życie. Nawet jeśli miałbym tylko stać jako obserwator jej powolnej śmierci.
To jej życie.

***

            Zaparkowałam motor przed garażem. Pewnie jeszcze na wieczór podjadę po fajki, więc nie ma sensu go wprowadzać. Spojrzałam na domek. Światła pogaszone. Chociaż to dobrze. Nie byłam w humorze do zabaw, a tym bardziej do kłótni, która pewnie by nastąpiła.
Otwarłam drzwi i przebiegłam wzrokiem po salonie. Perfekcyjnie czysty. Ściągnęłam moją neonową bluzę. Rękawiczki od motoru położyłam na szafce wraz z kluczykami. Odgarnęłam za ucho moje włosy.
            Uderzyłam Naruto, znowu... Nie byłam z tego powodu dumna. Nie czułam też skruchy. Na sucho przetwarzałam fakty dnia dzisiejszego. Dziwna choroba Sasuke, zachowanie Naruto i ostatnia tabletka „ratunkowa”, która już się rozłożyła w żołądku, podczas lekcji W-f'u. Zdjęłam arafatę.
            Nie chciałam patrzeć w lustro. Nawet Naruciakowi nie pozwoliłam tego obejrzeć. Wiedziałam jedynie, że boli... Weszłam na górę. Do swojego pokoju, tam gdzie jestem ja ze swoimi myślami, póki nikt mi się przeszkodzi.
            Rzuciłam plecak w kąt, ale po chwili westchnęłam i wyciągnęłam zeszyty, odrabiając lekcje, pakując się na jutro i sprawdzając, czy wszystko mam. Wiedziałam, że nie mam, a kłótnia z Naruto dodatkowo ograniczała mi zdobycie tego. Otworzyłam komputer. Ledwo zalogował się system, a ja już pisałam wiadomość do znajomego.
            „Potrzebuję.” - Krótko i na temat, a odpowiedź natychmiastowa. 
            „Ile?”. Przeanalizowałam całą sytuację i uznałam, że na pewno na dzisiaj jedną, plus cały tydzień. 
            „30.” Otworzyłam szafkę z forsą. Przeliczyłam, ile mam i czy mi starczy. Dziesięciodniowa kuracja... 
            „Zniżka dla stałego klienta?” - Otrzymałam odpowiedź i się zaśmiałam. 
            „Dorzuć dwie ampułki, to zapłacę jak wszyscy” - odpowiedziałam i prze-kalibrowałam się na dwunastodniową kurację. 
            „Czekam, tam gdzie zawsze i wypatruję twego motoru.”
            Nie ociągając się, wzięłam forsę i ruszyłam w wyznaczone miejsce. Oczywiście chłopak czekał i wypatrywał. Tak, jak obiecał.
            - No, śliczna – cmoknęłam go w policzek, a on mnie – twoje zamówienie. - Wcisnął mi blister i dwie ampułki w kasetonowych oprawkach, żeby się nie zbiły, a ja mu kasę.
            - Dzięki Dei. Co dziś robisz, oprócz szeroko pojętej pracy. – Uśmiechnęłam się, chowając swoje zamówienie.
            - Idę na imprezę, piszesz się? - Puścił mi oczko.
            - Wiesz, nie dziś. Jakoś humor nie teges - powiedziałam, opierając się o ścianę bloku, przy którym staliśmy.
            - Uuu, cóż to mojej pięknej się stało?
            - Naru – rzuciłam beznamiętnie, a chłopak pojął w mig.
            - Kłótnia małżeńska? - spytał.
            - I to z rękoczynami. – Zaśmiałam się sztucznie.
            Chłopak jedynie mnie przytulił i pogłaskał po głowie.
            - Gdzie cię uderzył? - Spojrzał na mnie poważnie.
           - Naru? Ten ciołek? Niech by tylko spróbował. - Zaskoczona wyswobodziłam się z jego objęć.
            - Uderzyłaś go? - Popatrzył na mnie jak na wariatkę.
            "Nie pierwszy raz, przecież" – skomentowałam w myślach, ale nie musiałam niczego wypowiadać, bo on wiedział. Ten długowłosy, mojego wzrostu (czyt. niski) blondynek wszystko wiedział. Tylko nie zawsze był w stanie to pojąć. Pewnie, kiedy zaserwowałam mu zamówienie, zamiast Naruciaka, pomyślał, że to on jest przyczyną. W końcu głównej przyczyny jeszcze nie było w domu.
            - Chodź chociaż na kielonka – mruknął mi do ucha, drażniąc mój płatek.
            - Dei, zboczeńcu. – Zaśmiałam się odpychając go lekko. - Po pijaku nie jeżdżę.
            - Ale po prochach tak? - Pokręcił głową.
            - Turlaj dropsa. – Dźgnęłam go palcem w brzuch. - Dobra, słońce, ja spadam. – Przytuliłam go i cmoknęłam w policzek.
            - Pa! - również mnie cmoknął i tyle się widzieliśmy.
            Z ciężkim sercem wracałam do domu. Motor wprowadziłam do garażu, widząc, że powód mojej lekozależności siedzi w salonie. Swoje zamówienie ukryłam w półce pomiędzy starymi płytami a jakimiś drobiazgami, które zaśmiecały dom i wylądowały tutaj. Głównie rzeczy mamy. Przecież już jej nie było, prawda? Po co komu były w domu? Tylko jej zdjęcie się ostało. Na moim biurku.
            Kiedy skończyłam chować, co miałam do schowania, przypomniałam sobie, że nie kupiłam fajek. Zaglądnęłam do paczki. Cztery i jeden blant, wciśnięty mi na odstresowanie przez Dei'a. Maryśka to nie dla mnie, chociaż, szczerze, może po dzisiejszej awanturze, jaka mnie czeka na górze, warto by spróbować jeszcze raz? Fajki także schowałam do półki i wolnym krokiem ruszyłam do domu. Pokonałam cztery schodki i znalazłam się w wąskiej garderobie. Telefon zostawiłam tutaj. Nie chcę, żeby mi go rozwalił.
            - Gdzie byłaś? – Usłyszałam głos, znienawidzony przeze mnie i wywołujący odruch wymiotny, akurat w momencie, gdy ściągałam arafatę.
            - Nigdzie. – Odwróciłam się do niego.
            - Właśnie widzę. - Zazgrzytał zębami.

***

            Nie dzwoniła, nie pisała. Jest na mnie wściekła, a ja na nią. Jakie to jest głupie. A może leży i zwija się z bólu, a ja nawet nie mogę jej pomóc? Albo tym razem była awantura, że się patrzy i posunął się o krok za daleko?
            Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Kręciłem się po pokoju, aż nawet mama tu zaglądnęła, pytając, czy wszystko okej. Kiedy padło imię Czerwonej, już wiedziała i o nic więcej nie pytała. Podszedłem do lustra. Lekkie zaczerwienienie i tyle. Nie będzie śliwy, nie będzie znaku. Powstrzymała się, mimo że uderzyła. Ale mogła to zrobić o wiele mocniej.
            Komórka zapiszczała, a ja jak wygłodniałe zwierzę, rzuciłem się w jej kierunku. Niestety to nie ona.
            „Deidara” - Głosił napis, a ja otwarłem wiadomość.
            „Była. Coś ty jej nagadał?” - Czyli załatwiła sobie prochy beze mnie.
            „Żeby się opamiętała” - odpowiedziałem.
            „Sam się, kurwa, opamiętaj, ciebie ojciec nie leje, nie wiesz, jak ona się czuje, a podobno jesteście najlepszymi przyjaciółmi i trwa to od pięciu lat.” - Jak zwykle szczery do bólu.
            „Ile?” - Zadałem pytanie. Zwykle, gdy kupowała beze mnie, brała najwyżej dawkę na trzy dni.
            „12” - Co?
         „Na ile jej starczy?” - To, że wzięła zapas na dwanaście dni, nie znaczy, że na tyle jej wystarczy.
       „Patrząc na nią stawiam 10tys jenów, że dziś sobie wstrzyknie, jutro też, ale dodatkowo weźmie tabletki. Przy jej obecnym stanie... Pięć dni?” - Załamałem się. Zwłaszcza, że wiedziałem, że gdzieś tam, niedaleko mnie, on to robi... A może jeszcze nie wrócił? Oszukuję się. Mama mi mówiła, że widziała jego auto, jak przejeżdżał koło nas. Oby zdążyła przed nim. Oby jeszcze się nie napił. I oby ona nie zaczęła pyskować.

***

            Klamra paska przejechała mi po plecach, najwidoczniej je raniąc, ponieważ czułam piekący ból. Potem uderzenie w kark, znów w to samo miejsce, co wczoraj.
            - I co, czujesz się lepiej? – Zakpiłam z niego, patrząc mu w oczy.
            Chciał mi dać w twarz, ale się odsunęłam. Więc poczułam, jak jego otwarta ręka ponownie trafia na kark. Wypuściłam ze świstem powietrze. Wstałam z podłogi, na którą upadłam i stanęłam z nim twarzą w twarz. Był wściekły, jak zwykle, do tego podpity, a ja nie w humorze.
            - Ja ci, kurwa, dam! - Złapał mnie za nadgarstek, nim zdążyłam zareagować i pchnął mnie na stół.
            Boleśnie zahaczyłam o kant biodrem i wywróciłam się razem z krzesłem. I znów wstałam. Trudno, ojczulku, dzisiaj się tak łatwo nie poddam. Był coraz bardziej wściekły, a ja coraz bardziej zdeterminowana.
            Pociągnął mnie za ramię do góry, ściskając tak, że pozostawił zaczerwienienia. Wyszarpnęłam się, ale zaraz potem poczułam pchnięcie na szafkę. Przyjebałam w nią tyłem głowy i lekko mnie zamroczyło. Znów leżałam. Pasek uderzył mnie mocno w udo. Mimo bólu, znów stałam na nogach, a ojciec robił się coraz wścieklejszy. Szarpaliśmy się chwilę, a potem poczułam, jak ostry metal przejeżdża po moim ramieniu. Zdezorientowana spojrzałam na rozcięty T-shirt, a potem na ojca. Trzymał nóż w ręce i miał mord w oczach.
            Stałam w bezruchu o sekundę za długo, usłyszałam darty materiał i ściekającą krew z uda. Ściekałaby mi z twarzy, gdyby nie moja ostateczna reakcja, gdy machinalnie odrzuciłam jego rozpędzoną rękę. Szarpnął mnie po raz kolejny z nożem w ręku, rozcinając w pasie T-shirt i zahaczając o skórę. Rzucił mną bardzo mocno o podłogę, potem podniósł i rzucił kolejny raz na szafki.
            Odbiłam się od nich jak laleczka i już nie wstałam z podłogi. Pewnie, gdybym miała w pobliżu gdzieś białą flagę, machałabym nią teraz nad głową. Jednak tylko leżałam. To był znak mojej kapitulacji. Już nie miałam siły.
            Ojciec chyba też, bo ulotnił się dalej pić. Ja po pięciu minutach otrząsnęłam się i poszłam do łazienki. Obejrzałam obrażenia. Było gorzej niż zwykle, ale znów obroniłam twarz. Trudno mi się oddychało. Poszłam do pokoju i się przebrałam. T-shirt do spalenia. Trzeba zaopatrzyć się w nowy. Opatrzyłam rany. Tej na plecach nie zdołałam. Nawet chyba nie chciałam. Założyłam ciemną bluzkę i ciemną bluzę kangurka. Zmieniłam spodnie.
Po cichu zeszłam na dół. Wyjęłam potrzebne mi rzeczy w garażu. Przełamałam ampułkę i po chwili wprowadzałam ciecz do żyły. Posiedziałam chwilę w garażu. Łyknęłam jeszcze tabletkę, a potem chwyciłam paczkę fajek i ruszyłam z domu.
            Normalnie poszłabym do Naruto, ale jestem z nim pokłócona, więc tego nie zrobię. Jednak ruszyłam w jego stronę. Był tam sklep, czynny dwadzieścia cztery na dobę, więc zakupiłam tak interesujące mnie fajki i piwo. Znali mnie w tym sklepie i już nawet nie pierdolili się z pytaniem o dowód. Jak nie osobiście, to jakiś żul by mi kupił.
            Poszłam dwa domy dalej od mieszkania Naruto i usiadłam w małym parku. Wyciągnęłam blanta od Deidary.
            - Co mi tam - mruknęłam do siebie i go odpaliłam.

28 lip 2012

__-- 2 --__

            - Sasuke, to twój tydzień. – Usłyszałem głos nauczycielki.
            Zamarłem w jednej chwili. Jak to? Ja wiem, że mówiłem dyrektorce, abym był traktowany normalnie i najlepiej, żeby nikt oprócz niej nie wiedział, ale chociaż mogła mi załatwić jakąś wymówkę do dyżurów. Kurwa! Dysplazja stawów nadgarstkowych już by nawet mogła być. Cokolwiek, byle by nie to.
            - A-ale, ja nie mogę – powiedziałem cicho.
            Klasa dawno sobie poszła, nauczycielka siedziała w sali, a ja stałem jak ten głupek, nie mogąc się ruszyć. Postawiłem nogę na przód. Za nią następną. Jakoś doszedłem do tablicy. Nie podobał mi się ten pomysł.
            Popatrzyłem na gąbkę i delikatnie ją ująłem. Przecież to jak wyrok śmierci. Nawet już teraz mnie w gardle ściska, a co dopiero ścieranie tego cholerstwa. Kobieto ja pół godziny temu zażyłem lekarstwa, żeby nie zaliczyć publicznego ataku, a ty mnie tutaj tak wkopujesz. Najdokładniej jak się dało wyrżnąłem gąbkę i już miałem ją przyciskać do tablicy, kiedy...
            - Nie na mokro... - Reszta słów zlała się w jedno, nie ważne, jaki był powód owego „nie na mokro”.
            W głowie mi zaszumiało i myślałem, że padnę, zanim jeszcze wykonam jakikolwiek ruch. Z ociąganiem chwyciłem drugą gąbkę i powoli ścierałem. Pewna ilość pyłu dostała się do moich nozdrzy, mimo że starałem się jak najbardziej odchylić. Kaszlnąłem dwa razy. Niestety przy tej czynności wciągnąłem więcej tego cholerstwa niż powinienem. Starałem się już teraz tylko trzymać fason. Co chwilę pokasływałem. Robiło mi się duszno i zimno. Chyba mam spocone czoło. Jeszcze trzymam się na nogach, ale to długo nie potrwa.
            Odłożyłem gąbkę, rzuciłem krótkie pożegnanie i wyszedłem z klasy. Chciałem pójść do łazienki, tam mnie nikt nie zobaczy. Niestety po chwili musiałem ukucnąć. Zobaczyłem dużo czarnych mroczków przed oczyma i lekko mnie zemdliło. Nie pierwszy i nie ostatni pewnie raz robiło mi się słabo. Już nie ryzykowałem robieniem z siebie chojraka. Ostatni taki wyskok opłaciłem tygodniem w szpitalu i wstrząsem mózgu.
            Wyjąłem inhalator. Raz – wdech – trzymam – wypuszczam. Jeszcze kaszlałem. Jeszcze raz – wdech – trzymam – wypuszczam. I jeszcze dwa razy... Lepiej. Kaszlnąłem ostatni raz i oddychałem z trudnością. Rozglądnąłem się wokół siebie, czy przypadkiem nie stałem się obiektem naigrywań. Prawo – pusto, lewo - ... Nie pusto, bardzo, bardzo nie pusto. Aż neonowo nie pusto. Dlaczego akurat ona? Kurwa i co tu jej teraz powiedzieć, a może nie będzie pytać, a jak spyta coś wymyślę.
            Dziewczyna z niewymuszoną nonszalancją podeszła do mnie. Była taka ode mnie inna, taka pewna siebie. Taka kolorowa. Od razu zarumieniłem się. Przytłaczała mnie, ale również tak bardzo mnie pociągała. Jednak od początku roku zdawała się mnie nie zauważać. A może zauważała, tylko ja cały czas spuszczałem głowę i się rumieniłem. Pech a zarazem niewyobrażalne szczęście chciało, że na wszystkich lekcjach, bez wyjątku, siedzieliśmy obok siebie. Plus ten rozwrzeszczany blondyn na dokładkę, którego ona traktowała jak młodszego brata. Chyba kręciła się z tymi wszystkimi ludźmi tylko i wyłącznie ze względu na niego. Wiedziałem, że jej huczne towarzystwo nie odpowiada, tak jak i mi. To się czuło. Z tym, że ja bałem się ludzi i ich odrzucenia. Ona patrzyła na nich z góry.
            - Już lepiej? - Usłyszałem jej pytanie i momentalnie się zaczerwieniłem.
            - Tak, jak najbardziej – odpowiedziałem, mimo że jeszcze nie do końca wróciłem do siebie.
            Powoli wstałem, przytrzymując się ściany. Czerwono-włosa o nic nie pytała. Tylko szła obok mnie z lekkim uśmiechem, błądzącym gdzieś w oczach i kącikach ust. Ona chyba coś bierze, jakby sobie marihuany zapaliła. Ale nie, ona taka jest po prostu. Bawiła się frędzelkami od arafaty, cały czas będąc obok mnie. Ja trzymałem się ściany, nawet nie ważąc się poprosić o pomoc.
            - Jestem wygodniejsza od ściany – powiedziała, kiedy już niemalże przytulałem tę chropowatą powierzchnię, ledwo idąc.
            - Tak, na pewno. - Marzeniem było, przytulic się do jej falujących włosów, tej oczojebnej bluzy i po prostu zapomnieć, gdzie się jest.
            No właśnie, to tylko marzenia. Ja na pewno się nie zmuszę. Pewnie rzuciła to w żartach, a tak naprawdę ma chorą satysfakcję z patrzenia, jak się męczę.
            Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, odepchnąć się od ściany, iść normalnie, poczułem, jak dziewczyna bierze moją rękę, lekkim acz zdecydowanym ruchem. Stanowczo przerzuciła ją sobie na ramię. Usłyszałem stęknięcie i lekki świst powietrza. Tak, jakby dziewczyna zapomniała o jakimś urazie i właśnie boleśnie sobie o nim przypomniała.
            Zaczerwieniony spojrzałem na nią spod grzywki. Jej twarz była naturalna, a ten szaleńczy uśmieszek błądził jej w oczach. Usta jednak zacisnęła w wąską linię. Wyczuła, że na nią patrzę i uśmiechnęła się do mnie radośnie. To mnie już po prostu zmroziło. Patrzyłem na swoje buty przez całą drogę. Ale odzyskałem siły i już na ostatnich schodkach mogła mnie puścić. Chociaż ja wcale nie chciałem, żeby mnie puszczała, chciałem móc się do niej przytulać cały czas. Przecież to nie takie złe. Jej cudowny kwiatowy zapach. Wdychałem go na każdej lekcji. Był przyjemny i delikatny, co najważniejsze nie powodował u mnie kaszlu, jaki wywoływały inne dziewczęce kosmetyko-podobne, pachnące dziwactwa.
            Weszliśmy do klasy dwie minuty po dzwonku. Dziewczyna jakoś nas wytłumaczyła, przeprosiła i usiedliśmy na końcu klasy. Naruto, jej blond przyjaciel od siedmiu boleści, trząsł się jak paralityk. Widziałem cisnące się na jego usta „WTF? Gdzie byłaś/byliście” - oj, był bardzo ciekawy. Ciekawe, czy mnie wyda.
            Dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, czy dziewczyna opowie wszystkim, jak to musiała ratować biednego Sasuke, o ile pamięta w ogóle, jak się nazywam. Dwie godziny męki oczekiwania. Po angielskim był W-f i wtedy się okaże. Reru siedziała, jakby coś jej doskwierało. A może to ja jej zrobiłem krzywdę, jak schodziliśmy? Tak się skupiłem na porównywaniu jej miękkości ze ścianą, że mógłbym coś przez przypadek zrobić, za bardzo się na niej uwiesić, na przykład...
            Udałem się na środkowe trybuny. Zwykle siedzę na samym końcu, ale tym razem chciałem się przekonać, co powie czerwonowłosa. Usiadła cztery rzędy niżej. Naruto, gdy tylko się przebrał, podbiegł do niej jak na skrzydłach. Widziałem, jak stara się przede mną sfingować, że tylko z nią rozmawia na zwykłe tematy. Ja wiedziałem, że to nie był zwykły temat, ale mój temat.
            - Nic się nie stało. – Usłyszałem, jak - wcale nie szeptem - odpowiada dziewczyna.
            - No, ale – zaczął protestować blondyn.
            - Spadaj, nic i już. – Zatkało mnie.
            Kobieto, coraz bardziej cię uwielbiam. O nic nie pytasz, pomagasz, a jeszcze mnie kryjesz. WOW, jedno wielkie WOW.
            Dziewczyna wyglądała na zmęczoną. W sumie dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, dlaczego ona też nie ćwiczy. Jej gładka dłoń powędrowała do karku i zaczęła go masować. Wzięła jakieś tabletki... Poprawiała właśnie arafatę, gdy coś przykuło moją uwagę. Pod materiałem mignęło mi coś fioletowo-czerwonego i nie fajnie wyglądającego.
            Siedziałem tak i wpatrywałem się w nią. Prawie zszedłem na zawał, gdy usłyszałem dzwonek kończący lekcje, a razem z tym mój zegarek. Wziąłem lekarstwa i poszedłem do hallu. Dwie szafki dalej Naruto opieprzał ją za coś. Nim zdołałem się skupić na jego słowach, usłyszałem świst powietrza, ostry plask, a Naruto stał i trzymał się za policzek.
            - UUUU... – Rozeszło się na korytarzu, nawet ja się uśmiechnąłem pod nosem.
            Trochę mnie ta sytuacja rozbawiła. Ale wiem przynajmniej, że z dziewczyną nie warto zadzierać. Lepiej być takim jak ja. Potulny baranek. Kochający, nie kłócący się, do serca przyłóż.
            - Wracaj sam i nie wpierdalaj się do tego, jak postępuję. – Usłyszałem jej pełen irytacji głos.
            To już nie była ta wiecznie naćpana neonówka, teraz stał tam diabeł z iście diabelskim szaleństwem w oczach, ale bez tego głupkowatego uśmieszku. Stała obrócona w moją stronę, więc widziałem dokładnie, jak jej twarz jest ściągnięta, usta wygięte w grymas niezadowolenia. Oczy ciskające piorunami... Nawet ja się wystraszyłem.
            Chłopak trzasnął szafką, wziął plecak i ruszył w stronę wyjścia. Brązowooka nawet na niego nie spojrzała, ale ja widziałem, jak w jego oczach tańczą niebezpieczne iskry. Wiedziałem, że gdy tylko wyjdzie z budynku, schowa się gdzieś w parku i zacznie płakać. A ona... To był typ człowieka, który nigdy nie płacze. Jest jedynie gniew, albo radość. Łzy nie wchodzą w grę.
            Stała jeszcze chwilę przy szafce, po czym także je trzasnęła z o wiele większą siłą i ruszyła w stronę drzwi frontowych. Po drodze wyciągnęła papierosa i niemalże jeszcze w drzwiach budynku go odpaliła. Nie przejmowała się, że ktoś z nauczycieli to zobaczy. Tak, w tym momencie miała wszystko głęboko gdzieś.
            Zamknąłem swoją szafkę i także skierowałem się do wyjścia. Wolnym krokiem szedłem w stronę metra, mając nadzieję, że nie wpadnę na rozhisteryzowanego blondyna, czy też rozjuszoną neonkę. Nim jednak zdążyłem dokończyć myśli, usłyszałem dźwięk odpalanego silnika. Reru właśnie kończyła papierosa, nie zawracając sobie głowy jego przygaszeniem, rzuciła niedopałek za siebie, włożyła kask, a przede mną mignął jedynie zarys zielono-żółtego Suzuki.