13 lis 2012

__-- 13 --__

Kilka tygodni później...
 
            Była sobota. Ludzie zazwyczaj w ten dzień się lenią albo wybywają gdzieś poza dom lub też, jak mój opiekun, po prostu pracują. A ja? Leżę na kanapie z ogromnym przeziębieniem, czy tam grypą i nie mogę się ruszyć. Połamało mnie kompletnie. Już wczoraj w szkole czułam się niemrawo, ale dziś to kompletna porażka.
            Nawet nie mogę się porządnie doładować, ponieważ mam taki katar, że nie jestem w stanie sobie wciągnąć. Rano, jak próbowałam, skończyło się wymiotami z krwią i zmarnowaniem działki. Wbić w żyłę też nie dałam rady, bo ręce mi się trząchały jak w Parkinsonie. Więc całą zawartość strzykawki wpuściłam w herbatę. Oczywiście byłam tak osłabiona, że nawet tę herbatę trudno mi było podnieść. Dobrze, że wczoraj zrobiłam obiad na dwa dni.
        Rozłożyłam się na kanapie i czekałam na powrót Itachiego. Normalnie szalałabym przy fortepianie lub gadała na mieście z Naru. A tak. Pozostało mi jedynie jęczeć w biedną podusię.
            Co do Naruciaka, to się w końcu cholernik przyznał do związku z Sasu. Nie sądziłam, że tak trudno mu to przez gardło przejdzie. Oczywiście, że ich zaakceptowałam. Próbowałam też namówić go, żeby przyznali się przed Itachim, ale ten głąb stanowczo odmówił.
       Poza tym, prawdopodobnie nabawiłam się wrzodów żołądka. Nie wiem, kiedy i jak. Ale wymiotowanie krwią nie wróży nic dobrego. Z resztą. Kiedy ja ostatnio coś normalnego zjadłam? Miesiąc temu? Aż się dziwię, że jeszcze normalnie funkcjonuję. Naturalnie taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia.
        No i miałam zaplanowane świętowanie sprzedania domu. W końcu poszedł za niemałą sumkę. Nawet po odliczeniu prowizji dla pośrednika zostawała pokaźna ilość pieniędzy na koncie, które wpłyną prawdopodobnie za około dwa tygodnie.
        W końcu usłyszałam zgrzyt otwieranego zamka i Itachi wszedł do domu. Najwyraźniej mnie nie zauważył, bo jak gdyby nic zaczął mnie szukać w kuchni. Jęknęłam w tę cholerną poduszkę, nie mając siły go zawołać.
     - O kurwa. - Inteligentna reakcja Itachiego na moją osobę, leżącą trupem przed TV, zdemotywowała mnie na resztę dnia.
            - Grzeczniej. Ja się nie puszczam - warknęłam w jego stronę, łypiąc spod koca.
            - Wybacz, źle mnie zrozumiałaś. - Zaśmiał się wrednie, nic nie robiąc sobie z mojej choroby.
            A ja się nim tak opiekuję jak matka swym syneczkiem. On nawet nie potrafi mnie pożałować.
            - Śmiej się. Naprawdę zabawne, że zdycham. - Obraziłam się i zakryłam całkowicie kocem.
            - Sama jesteś sobie winna. Nie dbasz o siebie. - Ale przebłysk inteligencji.
            Prychnęłam jedynie i nie odpowiedziałam na jego zaczepkę. Normalnie bym go zwyzywała, opierdoliła z góry na dół, ale dziś po prostu nie mam mocy.
            Itachi widząc, że jednak jestem w stanie agonii, sam wziął sobie obiad i zasiadł przy stoliku, obserwując mnie uważnie. Może i się śmiał i twierdził, że sama jestem sobie winna, ale wiedziałam, że się martwił. Już zdążyłam go trochę poznać, wiedziałam, że ma te swoje dziwne mechanizmy obronne. Lżej mu na duszy, gdy uda, że się nie martwi, a ja i tak to oleję niż gdyby szczerze wyznał, że nosi go od środka, a ja też bym to olała. Wtedy byłoby mu ciężej. Gdy udaje, że mu nie zależy, to wtedy tak nie boli. Jedynie ja cierpię, udając, że mam wszystko w dupie, choć tak nie jest.
            Z tych wszystkich przemyśleń i zamartwień (a tak głównie to od choroby) zaschło mi w gardle. Z niemałymi trudnościami sięgnęłam po tę cholerną herbatę. Zrobiłam ze dwa łyki i stwierdziłam, że to nie był najlepszy pomysł. Zerwałam się z kanapy i poleciałam do toalety. W ostatniej chwili zamknęłam drzwi przed nosem Itachiego, który zerwał się zaraz po mnie, prawdopodobnie, by mi pomóc.
            Zwymiotowałam krwią, po raz kolejny tego dnia. Itachi bezowocnie dobijał się do drzwi. Gdybym nie wyszła, zapewne by je rozwalił siłą. Dużo się nie pomyliłam. Przed drzwiami zastałam go ze śrubokrętem w ręce, próbującego rozkręcić zamek.
            - Co ty odpierdalasz? - spytałam, patrząc mu w oczy.
           - Zamknęłaś drzwi - odpowiedział, jakby to miało wyjaśnić całą przyczynę jego postępowania.
        - A jakbym miała biegunkę i teraz srała? Tak o, byś sobie wszedł? - Zaczynałam być już wkurwiona.
            - Tylko, gdy ci niedobrze, robisz się blada, a potem zielona i zrywasz się jak oparzona. - Wyjaśnił, dumny ze swych obserwacji.
            Skapitulowałam, nie mając siły się z nim kłócić. Udałam się z powrotem do mojego chwilowego legowiska i bezceremonialnie jebnęłam się na kanapę. Itachi również już nic nie powiedział, jedynie w dobroci swego serca przyniósł mi wodę. Siedzieliśmy w ciszy przed telewizorem przez następne kilkanaście minut. Dopiero wibracje mojego telefonu przerwały tę sytuację.
            Spojrzałam na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Ostatnio, gdy ktoś do mnie zadzwonił z zastrzeżonego, dowiedziałam się o wypadku ojca. Podświadomie wiedziałam, co tym razem usłyszę.
            - Halo? - odebrałam, starając brzmieć na jak najmniej chorą.
            - Witam, czy rozmawiam z Rerget Mashimoto?
            - Tak, to ja.
            - Dzwonię ze szpitala w sprawie Pani ojca. Z przykrością zawiadamiam, że Pani ojciec nie żyje. - Kobieta po drugiej stronie linii nie wydawała się być przejęta tym faktem, z resztą tak samo jak ja.
            - Rozumiem - odparłam sucho, mając nadzieję jedynie, że nie będą kazać mi przyjeżdżać do szpitala, nie miałam na to najmniejszej ochoty.
            - Funkcje życiowe ustały pół godziny temu. Proszę natychmiast przyjechać do szpitala, trzeba podpisać odpowiednie papiery. - No i moje nadzieje poszły się jebać.
            - Dobrze, za niedługo będę - stwierdziłam zrezygnowana, rozłączając się zanim kobieta wypowiedziała jeszcze nieszczere kondolencje.
            Bez słowa wstałam z kanapy i poszłam do swojego pokoju, a następnie do łazienki, zupełnie ignorując Itachiego, który latał za mną i próbował się dowiedzieć, o co chodzi. Doprowadziłam się do stanu używalności, a długowłosy dostawał szału. W końcu chyba i jego cierpliwość się skończyła, bo dość niedelikatnie pchnął mnie na ścianę, wywołując u mnie mini zawał i niemały atak paniki.

***

            - Mów - rozkazałem, chwilowo nie przejmując się, że przekraczam granice i być może przez to już nigdy nie zdobędę jej pełnego zaufania.
            Spojrzała na mnie jedynie pełnymi żalu oczami, ale widziałem też w nich przebłysk gniewu. Mimo to wiedziałem, że jestem na wygranej pozycji.
            - Ojciec zmarł. Jadę do szpitala - odpowiedziała bez emocji.
       Oziębłość z jaką to wyznała, sprawiła, że odsunąłem się od niej i przyjrzałem z niedowierzaniem.
            - Przykro mi - powiedziałem, spuszczając głowę.
            - A mnie nie - odparła hardo.
            Zanim uświadomiłem sobie, że stoję z otwartymi ustami i przetwarzam tę informację, ona już ubierała kurtkę.
            - Czekaj, zawiozę cię. Przecież przed chwilą z ledwością się ruszałaś. Nie chcę cię stracić w jakimś wypadku. - Chwyciłem ją za rękę, którą od razu wyrwała.
            Musiała jednak chyba przeliczyć się ze swoim dobrym samopoczuciem, gdyż zachwiała się niebezpiecznie i przytrzymała szafki.
            - Dobra. Ten jeden raz odpuszczam. - Ostatnie zdanie wymruczała pod nosem, nawet nie zaszczycając mnie rąbkiem spojrzenia.
            Ucieszyłem się z wygranej i ubrałem szybko, biorąc kluczyki od auta. Rer dalej wyglądała jak po trzech nieprzespanych nocach, na których się baluje do nieprzytomności. Wsiedliśmy do samochodu, zapięliśmy pasy i ruszyłem w kierunku szpitala. Czerwona w tym czasie wyciągnęła ze swojego plecaka jakieś leki i zaczęła po kolei je łykać. Nie potrafiłem zrozumieć jej postępowania i nie byłem w stanie sobie wyobrazić, jak w takim stanie poradzi sobie z tą całą papierkową robotą.
            - Adrenalina. - Wytłumaczyła mi, gdy spytałem. - Dam z siebie trzysta procent. Jedynie będę odsypiać później, jak ze mnie zejdzie.
            Tuż przed szpitalem zakropiła sobie nos jakimś specyfikiem, prawdopodobnie robionym na zamówienie, bo nie miał nalepki producenta. Mogę szczerze się przyznać: byłem świadkiem cudownego, dwugodzinnego ozdrowienia. Mniej więcej tyle czasu zajęło nam załatwianie papierków w szpitalu i na rozmowach z lekarzami. Jedynym objawem jakiejkolwiek zmiany chorobowej, były jej świecące się oczy, ale biorąc pod uwagę sytuację, z jaką mieliśmy do czynienia, wszyscy uznali to jako powstrzymywany płacz po stracie ojca.
            Zgodnie z jej wcześniejszymi przewidywaniami, baterie Rer rozładowały się w momencie zamknięcia drzwi od samochodu. Nawet pasów sama nie zapięła. Zasnęła od razu. Nieco rozczulony tą sytuacją, zapiąłem ją, odchyliłem nieco jej fotel i ruszyłem powoli w stronę domu, zerkając co jakiś czas na jej zaczerwienioną od temperatury, ale spokojną twarz. Aż za spokojną. Jej rzeczywiście nie było przykro, że ojciec zmarł. Jej ulżyło...

***

            Szliśmy przez park, trzymając się za ręce. Było już późno, dlatego nie obawialiśmy się, że kogoś spotkamy. Na co dzień było nam trudno, ponieważ społeczeństwo nie jest przyjaźnie nastawione do takich par, jak my.  Bezpiecznie czuliśmy się jedynie w zaciszu mojego lub jego domu oraz po zmroku, gdy ulice stają się opustoszałe. Szczególnie w tym parku. Wieczorami byliśmy jedynymi, którzy sobie po nim spacerowali. Czasem spotykaliśmy jakiegoś zapominalskiego, który szedł z psem na spacer.
            W szkole dalej siedzieliśmy w starym schemacie. Ja po lewej stronie Rer, a Naru po prawej, ewentualnie na odwrót. Dziwnie by to wyglądało, gdybyśmy się nagle przesiedli. Ludzie zaczęliby gadać. I tak już nie uszło ich uwadze, że w nierozłącznym duecie Reru-Naru pojawił się trzeci członek. Znajomość z nimi wyszła mi na dobre. Jestem bardziej otwarty na innych, a już na pewno nie unikam tak ludzi jak wcześniej.
            Z Naruto układa mi się zaskakująco dobrze. Co prawda nasza relacja ciągle jeszcze jest na etapie chodzenia za rączkę i dotykania się w różnych intymnych miejscach, jednak nie poszliśmy dalej. Do seksu jeszcze daleko. Przynajmniej, jak na razie nam się nie śpieszy. Mimo to, nie powiedzieliśmy sobie, co do siebie czujemy. A czy w ogóle coś jest? Naprawdę się lubimy, jesteśmy zajebistymi przyjaciółmi, pokrewnymi duszami, pociągamy się fizycznie, ale czy to, co czuję to na pewno jest miłość? Cóż, nie pójdę dalej, jeżeli się nie upewnię. I nie zrobię też niczego pochopnego, dopóki on nie odpowie tym samym.
            Nasz spokojny spacer zakłócił dźwięk telefonu blondynka. Chłopak nieśpiesznie odczytał wiadomość i lekko pobladł, jednak po chwili oprzytomniał i bez słowa podał mi telefon, bym również mógł zobaczyć od kogo przyszła wiadomość i najważniejsze: jej treść.
            - Ojciec nie żyje. - Przeczytałem na głos wiadomość od Rerget. - Ożeż kurwa... - Zakryłem dłonią usta.
            - Rer się pewnie cieszy. - Naruto schował z powrotem telefon.
            - Jak możesz tak mówić? - Oburzyłem się. - Bez względu na to, co jej zrobił, to i tak ojciec. - Nie rozumiałem, jak można nie żałować śmierci swego rodzica.
            - Ech, Draniu, ty tego nigdy nie zrozumiesz. Rerget ma swój świat i swoje kredki. Myśli w całkowicie innym stylu niż my. - Wyjaśnił mi.
            - Zapewne...
            Zakończyliśmy temat Rer i jej ojca, kontynuując spacer i wracając do poprzedniej rozmowy. W pewnym momencie zaczęło kropić. Nim się zorientowaliśmy, zaczęło lać jak z cebra. Cali przemoknięci, ale też szczęśliwi z zaoferowanej przez pogodę zabawy w deszczu, dotarliśmy do domu Naruto, który był bliżej. Jego mama spojrzała na nas z politowaniem i kazała iść się przebrać i wysuszyć. Och, gdyby tylko wiedziała, z czym się wiąże przebywanie gołego Naru w moim towarzystwie.
            Śmiejąc się z siebie wycieraliśmy się na wzajem. Zajęło nam to więcej czasu niż normalnie trwałoby wysuszenie i ubranie. Gdy Naru brał już swoje bokserki, by je ubrać, chwyciłem jego rękę.
            - Stój - szepnąłem, lekko speszony swoim nagłym ruchem.
            - Wedle życzenia - odparł, w ogóle niezażenowany.
            Po chwili dopiero zorientowałem się, co miał na myśli, gdy przyparł mnie swym nagim ciałem do drzwi i zaczął namiętnie całować, a jego erekcja ocierała się o moją.

***

            Zaparkowałem samochód i spojrzałem na wciąż śpiącą na fotelu pasażera dziewczynę. Mogłem ją obudzić i powiedzieć, że jesteśmy już na miejscu, ale postanowiłem ją po prostu zanieść do mieszkania. Była taka leciutka i drobna jak małe dziecko. Przez chwilę poczułem się naprawdę jakbym ją chronił. Jakby jej życie zależało ode mnie. Była jak na swój wiek bardzo silna psychicznie, ale wiedziałem, że i ona ma swoje limity.
            Na chwilę zatrzymałem się w salonie, zastanawiając się, czy zanieść ją do jej pokoju, czy położyć w moim łóżku. Ostatecznie wybrałem to drugie, starając się jak najdelikatniej postępować. Musiałem jednak ściągnąć jej kurtkę, co w konsekwencji ją obudziło. Jak się spodziewałem, gdy tylko przebywała w zbyt bliskiej odległości, wpadała w paranoiczną panikę.
            - Zostaw mnie! - krzyknęła, odsuwając się ode mnie.
            Tym razem jednak postanowiłem nie odpuszczać. Musiała mi wszystko wyznać jak na spowiedzi. Chwyciłem ją za rękę i przywróciłem do pozycji wyjściowej.
            - Nic ci nie robię - powiedziałem w miarę spokojnie.
            - Zostaw. - Jej panika się pogłębiała, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.
            - Przestań, Rer! Do kurwy nędzy. - Niezbyt delikatnie szarpnąłem jej ramieniem.
            - Nie, nie... - Jej początkowe łzy zamieniły się w szloch, a ja zacząłem się powoli załamywać.
            - Powiedz mi, co się dzieje! Dlaczego taka jesteś? Dlaczego mnie odpychasz? Dlaczego boisz się mojego dotyku, mojej bliskości?
            - Nie. - Wciąż powtarzała to słowo.
            - Rerget! - krzyknąłem w końcu.
            - Bo mnie ojciec zgwałcił!

***

            - Bo mnie ojciec zgwałcił! - krzyknęłam w końcu.
            Itachiemu krew odeszła z twarzy i zrobił się zupełnie blady. Ze łzami w oczach i bezsilna opadłam na jego poduszki. Powiedziałam mu. Przyznałam się. Teraz wie, teraz mnie odrzuci. Teraz już nic nie ma sensu. Nawet jeśli on mnie kocha, to tego nie przełknie.
            Ale zrzuciłam to z siebie. Nie ukrywałam już tego tylko w swoim sercu. Ten ogromny głaz, który mi ciążył, nareszcie się pokruszył. Wiedziałam, że wyznam mu to w najmniej odpowiednim momencie.
            Wciągnęłam powietrze i zatrzymałam na chwilę oddech, gdy Itachi, jak gdyby nic, przytulił się do mnie i zaczął uspokajająco głaskać po głowie. W tym momencie ta bariera, którą budowałam, która powstała znikąd, nagle zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jakby powiedzenie tego wszystkiego na głos przyspieszyło cały proces.
            - Jestem przy tobie. Już nic złego ci się nie przytrafi. Nie pozwolę na to. Kocham cię bez względu na wszystko. - Poczułam, jak wtula się we mnie mocniej, jakby chciał mnie ochronić swoim ciałem.
            Obróciłam się do niego i wtuliłam twarz w jego szyję, pozwalając, by łzy płynęły swobodnie. Zostałam w tej pozycji, aż całkowicie nie padłam ze zmęczenia.

***

            - Będzie dobrze - szepnąłem w stronę wtulonej we mnie, śpiącej dziewczyny. - Teraz już nic nam nie stanie na drodze. Zrobię wszystko, byś mnie pokochała tak, jak ja ciebie.