26 sie 2012

__-- 10 --__

            - Ty do niej? Ale jak? - Sasuke był w ciężkim szoku i wariował po moim pokoju, robiąc mi wyrzuty.
            - Normalnie, jak kumpel do kumpeli. – Wytłumaczyłem mu grzecznie.
            - Ale wy się znacie raptem jeden dzień. – Skomentował mnie młody.
            - W takim razie idę do niej jak prawnik do klienta, ulżyło? - powiedziałem i kazałem się oddalić.
            Mój braciszek jest porąbany, ale mógłby sobie dać spokój z tą dziewczyną. Opowiedział mi o wypadku i o kłótni z Naruto. Skąd on się tam wziął, to już przemilczał. Lubię Reru. Jest inna niż reszta szajbniętych szesnastolatek. Dojrzalsza. No i mi się bardzo podoba. Jest ładna i zabawna. Nigdy nie eksponuje za bardzo swojego ciała, ma szacunek do siebie i do innych. Jest w niej jakiś magnes, który mnie pociąga.
            Pojawiłem się o umówionej godzinie przy drzwiach. Usłyszałem, jak stado słoni zlatuje po schodach, ach, nie, to tylko rozpędzona czerwonowłosa. Otwarła z rozmachem drzwi. W lewej ręce miała jakąś teczkę i stos papierów. Na uchu założony miała bluetooth i z kimś rozmawiała. Machnęła ręką, żebym wszedł. Zaprowadziła do salonu, gdzie czekały już przygotowane przez nią szklanki i sok. Obok leżały kolejne sterty papierów, a na nich delikatnie ułożone okulary. Nie wiedziałem, że je nosi. Pewnie tak jak ja, potrzebne jej są tylko do czytania lub gdy jej wzrok już nie wyrabia i potrzebuje pomocy szkieł.
            Dziewczyna rzeczowo przedstawiła mi zarys sytuacji. Miałem dla niej zrobić pismo do sądu o przejęcie majątku, gdyby śpiączka się przedłużyła. Lekarze nie mają dobrej prognozy dla jej ojca, więc nie ma na co czekać.
            - No i ostatnia rzecz – powiedziała, gdy załatwiliśmy większość prawnych kruczków. - Opiekun prawny. – Spojrzała na mnie, wyciągając w moją stronę teczkę. – Chciałabym, żebyś nim został. Wystarczy, żebyś był nim na papierku, wcale nie musisz się mną interesować, a tym bardziej zajmować - powiedziała niepewnie.
            - A jeśli chcę się tobą zajmować? - Uśmiechnąłem się, trochę zdziwiony jej propozycją, ale równie zadowolony i szczęśliwy, że wybrała właśnie mnie.
            Położyłem delikatnie swoją dłoń na jej ręce, chcąc dodać jej otuchy, ale dziewczyna cofnęła się jak oparzona. Zrobiła się lekko blada, oddychała szybciej niż normalnie, najwyraźniej przestraszona.
            - Przepraszam, ostatnio dużo się wydarzyło – powiedziała zimnym tonem i przerzuciła ostatnie papiery na wierzch.
            Nie odzywałem się, dając jej czas na własne przemyślenia. Jeżeli będzie chciała, to sama się otworzy. Widziałem, że tłumi coś w sobie, ale nie chce powiedzieć. Nie chciałem jej już dotykać, by bardziej nie zdenerwować. Pojąłem, że z jakiegoś powodu dotyk ją drażnił i się go bała.
            - Wybacz mi na chwilę. – Wstała i udała się do łazienki, po drodze zamykając z rozmachem drzwi do pokoju jej ojca.
            Zastanawiałem się, co takiego się stało, że dziewczyna się tak zachowuje. To, że Naruto dał jej w twarz, jeszcze na nic nie wskazuje. To, że ojciec mógł jej coś zrobić, wydaje się bardziej prawdopodobne, ale nie wierzę, że to był jakiś odosobniony przypadek, bo wtedy przynajmniej by go żałowała, a ona jest oschła, niemalże cieszy się, że pozbyła się go. Coś ją naprawdę zraziło. Nie chcę do siebie dopuszczać złych podejrzeń, ale coraz bardziej stają się one prawdopodobne.
            - Nic ci nie jest? - Zapukałem do toalety po piętnastu minutach jej nieobecności.
            Nie dawała znaku życia, więc nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte, pchnąłem je i wszedłem do środka. Serce niemal mi stanęło, gdy zobaczyłem, że leży nieprzytomna na podłodze. Natychmiast znalazłem się koło niej i sprawdziłem, czy oddycha. Nie obyło się bez zarejestrowania siniaków na jej plecach, gdyż bluzka nieco się podciągnęła. Była też przeraźliwie chuda. Uniosłem ją delikatnie i zacząłem cucić. Otworzyła oczy i natychmiast się ode mnie cofnęła, tak że musiałem ją przytrzymać, by nie walnęła w muszlę klozetową.
            - Boisz się mnie? - spytałem, puszczając ją, gdy się uspokoiła.
            - Nie na co dzień mdleję i budzę się, a nade mną stoi facet. O, na przykład ty - odpowiedziała swoim zwyczajowym tonem.
            - Co ukrywasz? - spytałem wprost.
            Nie odpowiedziała tylko odwróciła głowę. Nie naciskałem, ale wolałbym wiedzieć.
            - Wracajmy do pracy – powiedziała wstając, byłem gotów ją podtrzymać, ale nie zamierzałem tego robić na siłę i tak odtrąciłaby mnie, robiąc sobie przy tym większą krzywdę.
            Usiedliśmy znów przy stole, ale wciąż byłem gotów działać. Podała mi mały, niebieski zeszyt, może szesnastokartkowy. Spojrzałem na nią zdezorientowany.
            - Opieka społeczna prowadzi wywiad, naucz się tych pytań i odpowiedzi, nie sugeruj się nimi w ocenianiu mnie, większość to kłamstwo. Dobrze by było, gdybyś zrobił taki zeszycik dla mnie, mnie też będą pytać – powiedziała, zakładając okulary i przeglądając notatki.
            Dopiero koło ósmej wieczór załatwiliśmy wszystkie sprawy. Zacząłem zbierać się do domu. Zawahałem się jednak przez chwilę. I dobrze, że to zrobiłem, bo gdy znów na nią spojrzałem, trzymała się za nos. Nie trzeba było być geniuszem, by się domyślić, że z niego krwawiła.
            - Od ilu dni nie spałaś? - spytałem, świdrując ją wzrokiem.
            - Od niedzieli – wydukała.
            - A nie jadłaś od? - Drążyłem.
            - Nie pamiętam. – Przyznała.
            Ktoś, kto patrzy na nią z boku w normalny, zwykły dzień powie, że to silna, pewna siebie dziewczyna o mocnym charakterze. W tym momencie widziałem bardzo nieszczęśliwą, zagubioną kruszynę. Podałem jej chusteczkę i usiadłem z powrotem na fotelu. Domyśliłem się, że zmuszenie jej do czegokolwiek nie ma sensu. Ona wiedziała dobrze, co ma robić. Ja tylko czuwałem. Zrobiło mi się jej żal. Nigdy bym nie pomyślał, że może przechodzić takie piekło. Czuła się opuszczona, nie chciała nikomu ufać, bała się ludzi. Bała się, że ktoś ją skrzywdzi.
            Ja na pewno nie chciałem jej skrzywdzić. Starałem się jakoś pomoc, dotrzeć do niej. Ale ona była uparta i zamknęła się w swojej wieży w umyśle. Po konfrontacji z Naruto tym bardziej czuje, że nie ma już nikogo. Chciałem być przy niej, być jej opiekunem, ale także kimś więcej. I chciałem, żeby miała taką świadomość.
            - Nie uciekaj ode mnie – powiedziałem do niej. – Porozmawiaj ze mną. Wyżal się, nie jesteś sama. Chcesz, żebym był twoim opiekunem, dobrze, ale to wymaga, żebyś mi zaufała. - Chwyciłem jej wolną dłoń, z którą od razu uciekła.
            - Byłabym wdzięczna, gdybyś podał mi koszyk z tabletkami z dolnej szuflady. - Zwróciła się do mnie oschle.
            Spełniłem jej prośbę, przynosząc koszyk pełen najróżniejszych słoiczków z lekami. Większość nosiła nazwy, na których połamałbym sobie język. Wyjęła jeden z nich i po wyczyszczeniu nosa zażyła dwie tabletki.
            - Co to? - spytałem podejrzliwie.
            - Lek na hemofilię. Zażywam je przy krwotokach – odpowiedziała, jakby to była poranna rosa.
            - Masz hemofilię? - zapytałem, zdenerwowany tym, co się o niej dowiaduję.
            - Nie, ale mam znajomości. – Zaśmiała się i nie rozwijała dalej tematu. – Idź już. - „Delikatnie” wygoniła mnie do domu.
            Nie chcąc się z nią kłócić, wyszedłem i wróciłem do siebie. Czuję, że będzie ciekawie. Usiadłem w swoim pokoju i zacząłem czytać zeszyt. Zastanawiałem się, które odpowiedzi są prawdziwe, a które po prostu zmyśliła. Będę musiał ją kiedyś poprosić, żeby zapisała szczere wypowiedzi. Zaśmiałem się, czytając wersję jak i kiedy się poznaliśmy. Wyjąłem kartki i zacząłem na brudno zapisywać swoje odpowiedzi.
            Zasnąłem szybko, jutro od rana miałem zajęcia na uczelni. Młody do szkoły, mam nadzieję, że nie będzie jej zbytnio napastował. Ja szybko zrozumiałem, że nie ma co na nią teraz naciskać. Ale wkrótce, gdy się trochę uspokoi ta skomplikowana sytuacja...

***

            Próbowałem ją przeprosić, dzwoniłem, pisałem. Wszystko na nic. Rodzice traktują mnie jak trędowatego. Uderzyłem jedyną osobę, na której mi zależało. Dlaczego? Bo jestem idiotą. Głupim idiotą, któremu nerwy puściły w najmniej odpowiednim momencie. Ale już wiedziałem, dlaczego taka jest zła na wszystko wokół. Miała wtedy dobry humor, a jej ojciec to spierdolił. Dlatego zamknęła się w sobie. I nie chciała nikogo znać. Jej ojciec zawsze wszystko pierdoli. Dlatego dobrze by było, gdyby naprawdę zdechł. Z tego, co się dowiedziałam, nie jest z nim dobrze, ale skurwysyny tacy jak on zawsze mają szczęście, przeżywają najgorsze wypadki. A ona znów będzie cierpieć. Wziąłbym ją do siebie, ale nie szybko mi wybaczy. Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło. A ona nie próbowała się bronić. Przed ojcem zawsze się broniła, a teraz nic. Oznaczało to tylko jedno. Naprawdę mi ufała. A ja to zepsułem. Zepsułem te wszystkie łączące nas chwile. Żałowałem swojego czynu, ale żal tu nic nie zmieni.
            W poniedziałek jej nie było. Odchodziłem od zmysłów. Sasuke nie odzywał się do mnie. Zaczynałem lubić tego kolesia, więc na długiej przerwie podszedłem do niego.
            - Sasuke, musimy pogadać - powiedziałem bez ogródek.
            - Niby o czym? - Zmierzył mnie ostro.
            - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Jestem ostatnią osobą, która by zrobiła jej krzywdę. Ostatnią, która chciałaby jej bólu. Ostatnią, która podniosłaby na nią rękę. Ona mi ufała. Zaufaj mi także i przebacz, bo nie chciałem jej cierpienia. – Niemalże wyjęczałem w jego stronę. – Nie broniła się. Powiedziała, że nic dla niej nie znaczę. Rozumiesz to? Nic. To gorsze niż największe linczowanie świata.
            - Więc dlatego ją uderzyłeś? Bo zabolały cię jej słowa? - spytał z kpiną.
            - Nie – zaprzeczyłem od razu – i tak – dodałem po chwili. – Nie mogę jej stracić, to najważniejsza osoba w moim życiu. A ja ją zraniłem. Chciałbym cofnąć czas.
            - Wierzę ci - powiedział w końcu chłopak. – Widziałem, jak się zachowujecie, jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Cokolwiek by się nie stało, ona ci wybaczy. Ale nie startuj do niej, ona tego nie chce. Powie ci to każdy, kogo zapytasz. Teraz potrzebuje Naruto przyjaciela, a nie Naruto urażonej dumy. - Jego słowa podziałały jak bicz.
            Przytuliłem go w geście podziękowania. Odwzajemnił uścisk i poklepał mnie pokrzepiająco po plecach. Między nami było już OK. Została jeszcze tylko ona.
            We wtorek pojawiła się w szkole. Była blada i niewiele mówiła. Zachowywała się zupełnie jak nie Rer. Nawet zrezygnowała z konkursu z matematyki. Matma to był jej konik. Kochała rozwiązywać łamigłówki i problemy matematyczne. A teraz tak po prostu z tego zrezygnowała. Była przybita. Nie zwracała uwagi na nic. Podejrzewałem po jej rozszerzonych źrenicach i zakładaniu na lekcje okularów, że dawno nie przespała dobrze nocy. O ile w ogóle spała. Z Sasuke rozmawiała swobodnie i normalnie. Jednak, gdy dotknął jej ramienia, by dodać jej otuchy, cofnęła się jak oparzona. Coś mi tu nie pasowało. Sasuke wypytywał ją o spotkanie z Itachim. To się stało jeszcze bardziej podejrzane. Widziałem, że nie bierze morfiny. Jednak już dwa razy wzięła jakiś zielony syrop. Podejrzewałem Metadon. Trudno było pomylić go z czym innym.
            - Rer! - Złapałem ją przed WF-em, ale wyrwała się z mojego uścisku. – Rerujitsu, proszę cię, porozmawiajmy! - krzyknąłem.
            - Nie mamy o czym. – Była wobec mnie zimna.
            - Ależ owszem, mamy. – Nie poddawałem się.
            Przeprosiłem ją, jak najlepiej potrafiłem. Płaszczyłem się, płakałem, błagałem. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Ale dostałem szansę. Poprosiła mnie o spotkanie w jej domu po szkole. Jak na skrzydłach tam poleciałem. Nie chciałem z nią jechać motorem, nawet nie odważyłbym się prosić. Siedzieliśmy w salonie, rozmawiała ze mną rzeczowo, bez emocji, zmieniła się wobec mnie. Zastanawiałem się, czy to wynik tego, że mnie poniosło, czy to wynik bijatyki z ojcem. Jakby nie patrzył, znów będę musiał odbudować jej zaufanie do mnie. A nie będzie to łatwe zadanie. Ale byłem gotów je podjąć i poświęcić wszystko, by odzyskać jej przyjaźń. Zrezygnowałem z niej jako dziewczyny. Jej przyjaźń jest ważniejsza i liczyła się dla mnie bardziej, nie wyobrażałem sobie życia bez jej obecności.
            Przyjęła moje przeprosiny, ale nie będzie tak, jak dawniej. Bez miziania, pieszczot, wygłupów. Zachowanie Reru zmieniło się radykalnie. Cieszyłem się jednak, że w ogóle ze mną rozmawiała, że jest w miarę otwarta, że wciąż jej na mnie zależy, bez względu na to, co powiedziała w niedzielę, wczesnym rankiem w jej garażu.
            A jej ojciec był bez zmian, to oznaczało, że być może już się nie poprawi. Wiec miałaby spokój przez resztę życia. I mnóstwo problemów prawnych.
            - Kogo wybierzesz na opiekuna? - spytałem, mając nadzieję, że mimo wszystko wybierze moich rodziców.
            Pomimo tego, co się stało, wciąż byliśmy przyjaciółmi, moi rodzice nic jej nie zrobili, a wizja mieszkania z najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałem, przyprawiała mnie o radosne kołatanie serca.
            - Itachiego. – Zatkało mnie.
            Był ostatnią osobą, którą bym o to podejrzewał. Jednak nic się nie dało zrobić. Reru podjęła decyzję i miała do tego prawo, a ja nie byłem kimś, kto mógłby jej coś doradzać, czy odradzać. Wybrała go i dobrze, widocznie przy nim czuje się najlepiej. On jej wpadł w oko, nic więc dziwnego. Reru zawsze gustowała w dojrzalszych, szkoda tylko, że to nie ja jestem jej obiektem westchnień. Ale wolę jej szczęście od wspólnego nieszczęścia.
            Najbliższe tygodnie nie były dla nas łatwe, ale staraliśmy się dogadać. Gdy Reru się ode mnie oddalała, zbliżaliśmy się do siebie z Sasuke, aż nadszedł dzień rozprawy sądowej, orzekającej opiekuna Rer. Razem z Sasuke występowaliśmy w roli świadków. Wszystkie te głupie pytania, przesłuchania. Ale trafiliśmy na rzeczowego sędziego i po dwóch godzinach wyszliśmy z sali ze świstkiem papieru, pozwalającym Itachiemu objąć prawną opiekę nad Reru do ukończenia przez nią osiemnastego roku życia, kiedy stanie się już zupełnie samodzielna według prawa, bo w życiu była już taka nawet przed śmiercią matki, a po niej jeszcze bardziej się usamodzielniła.
            - Może pójdziemy na piwko, świętować? - Zaproponowałem.
            Rerget cieszyła się z decyzji sądu na swój własny, nikomu niepojęty sposób. Po cichu, z uśmiechem błądzącym na twarzy. Odkąd opium zamieniła na metadon, stała się jeszcze bardziej pokręcona, miła i tak dziwnie wszystko jej zwisało. I wtedy zrozumiałem, że nie pójdzie świętować. Przy metadonie nawet niewielka ilość alkoholu może zabić.
            - Wybaczcie, ale ja muszę jeszcze parę spraw z Itachim załatwić, może poświętujemy pod koniec tygodnia. – Nie przyjęła zaproszenia na popijawę, ale też nie odmówiła, więc jest dobrze.
            Gdy razem z Itachim oddaliła się w stronę parkingu, zwróciłem się do Sasu, z tą samą propozycją, na którą bardzo chętnie się zgodził. Niestety tylko na jedno piwko, bo przy swoich lekach nie może więcej pić, ale przynajmniej ze mną pójdzie.
            Choroba Sasuke ma dziwaczną nazwę, której nie wymówię, ale polega  mniej więcej na tym, że jego oskrzela strajkują i nie chcą się same rozprężać. Dlatego ma duszności, bóle w klatce i szeroką gamę tego typu rzeczy. Hmm, chyba rzeczywiście bardzo się zbliżyliśmy z tym z natury zamkniętym w sobie chłopaku. Czasami się śmieje z moich głupich żartów i wariactw, które wyprawiam i nazywa mnie Młotkiem. To nawet rozczulające, patrzyć na niego i się śmiać z jego zdegustowania moją osobą.
            - Odpuściłeś sobie, prawda? - spytałem, widząc, jak patrzył na brata i Reru, uśmiechając się pod nosem.
            - Co? - spytał, jakby nie wiedział, o co mi chodzi, a zaczynaliśmy powoli rozumieć się bez słów.
            - Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi, głąbie. O Reru, odpuściłeś sobie.
            - Wolę, żeby była szczęśliwa z moim bratem. Prawda jest taka, że nie chciała żadnego z nas. A za nim pójdzie wszędzie, on dla niej też jest gotów do poświęceń. Nie pamiętam, kiedy ostatnio był taki poważny i odpowiedzialny – odpowiedział.
            - Oby tego nie spierdolił - stwierdziłem i poszliśmy na piwo.

18 sie 2012

__-- 9 --__

            To był ciężki dzień. Na początku zapowiadało się super. Byliśmy w galerii z Naruto, potem dołączyli do nas Sasuke ze swoim starszym bratem - Itachim. Długowłosy był przeciwieństwem Sasuke i niczym brat Naruto. Taki sam popierdoleniec. Dobrze mi się z nim rozmawiało i z chęcią spotkałabym się z nim sam na sam.
            Ale potem wróciliśmy do domu, a ojciec już był wypity. Miało go nie być, jednak jak zawsze - coś musi iść nie po mojej myśli. Szykowała się niezła boruta. Na szczęście chłopaki poszli do domu. 
            Na wejściu podczas szarpaniny rozbił się wazon. Później było już tylko gorzej. Broniłam się jak mogłam. I broniłam się zaciekle, aż ojciec był zdziwiony. Ale potem zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała po nim, nawet po pijaku.
            - Pragnę, żebyś zdechł w męczarniach – powiedziałam mu, zanim wyszedł z domu.
            Zdenerwowana na niego i na siebie, wrzuciłam brudne ciuchy do pralki. Nie opatrywałam ran, nie chciałam dotykać niczego, co było jego sprawką. Założyłam czyste ciuchy i z prędkością wiatru ruszyłam po towar. Z taką samą prędkością wróciłam do siebie. Zeszłam do garażu i usiadłam w swoim Azylu. Zaaplikowałam sobie morfinę i łzy poleciały mi po policzkach. Godzinę później ktoś wszedł do domu, a raczej wiele ktosiów. Spodziewałam się, że to Naruto i gdy tylko wszedł do tego pokoju, odprawiłam go szybko. Oczywiście, opierdalając za nic, inaczej by nie wyszedł. Wyciągnęłam zakupioną ketaminę. Wysypałam na łyżeczkę odpowiednią ilość. Skropiłam sokiem z cytryny i zaczęłam grzać. Gdy już miałam szykować rękę do wkłucia, napisał do mnie Sasuke. Martwił się o mnie. Ja jednak nie miałam siły na pogaduszki. Znalazłam żyłę i wstrzyknęłam narkotyk.
            W miarę, jak ketamina rozchodziła się wraz z krwią po ciele, odczuwałam coraz większą błogość. Odrywałam się od ciała. O tym właśnie marzyłam. Oderwać się choć na chwilę od bólu, myśli, wszystkiego, czego nie chciałam teraz przeżywać. Odpłynęłam. Zapadłam w przedłużony sen, przynajmniej tak mi się wydawało. Nie czułam bólu, Nie czułam niczego. Nie myślałam, nie wiedziałam, co się wokół dzieje. A może umarłam, trafiłam do jakiegoś dziwnego, popapranego drugiego świata?
            Poczułam szarpnięcie bólu. Niestety. To tylko wpływ narkotyku, który właśnie przestawał działać. Otworzyłam oczy. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam blondyna wciągającego mój towar. Oczywiście nie pozostawiłam tego bez komentarza. Potem zobaczyłam Sasuke, który na luzie ćpał razem z Naruto. Na ten temat również się wypowiedziałam. Sama usypałam sobie kreskę. Wciągnęliśmy na raz po porcji w tym samym czasie. Zapaliłam sobie i czułam się nawet dobrze. W pewnym sensie cieszyłam się, że zostali ze mną. Inaczej, gdybym obudziła się sama w pokoju, podgrzałabym jeszcze jedną porcję ketaminy i spała przez następne parę godzin.
            W pewnym momencie moja komórka wydała z siebie melodię dzwonka. Spojrzałam na wyświetlacz i ze zdziwieniem stwierdziłam, że to numer zastrzeżony. Czyżby ojca wsadzili do pudła za jazdę po pijanemu?
            - Hallo?
            - Dzień dobry, czy rozmawiam z Rerget Mashimoto? - Usłyszałam głos jakiejś babki.
            - Tak, to ja...
            - Przepraszam, za porę, ale pani ojciec miał wypadek. Kuduro Mashimoto to pani ojciec, prawda?
            - Tak...
            - Jest w stanie ciężkim w szpitalu im. Tokugawy w Tokio. Musi pani przyjechać do szpitala, podpisać pewne papiery, gdyby nie przeżył.
            - Tak już jadę – powiedziałam i szybko zebrałam się do wyjścia.
            Chłopaki spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
            - Muszę coś załatwić, wrócę za godzinę, nie róbcie afery.
            Szybko odpaliłam motor i już pędziłam wiecznie zatłoczonymi ulicami Tokio, miasta które nie śpi. Wpadłam do szpitala z pokerową miną lub jak kto woli - twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Pielęgniarka powiedziała mi, że ojciec właśnie przechodzi operację. Podpisałam zgodę na pobranie narządów, gdyby nie przeżył operacji, chociaż nie wiem, czy z takiego pijaka jeszcze da się coś wykrzesać, może być co najwyżej obiektem ćwiczeń dla studentów medycyny. Następnie rozmawiałam z policjantem. Przekazał mi dokumenty ojca, bez prawka oczywiście, które zostało mu odebrane z urzędu za spowodowanie wypadku w stanie wskazującym. Podpisałam mandat obejmujący nietrzeźwość, zbyt szybką jazdę i kasację auta. Będę musiała w poniedziałek wybrać się do firmy ojca i zanieść odpowiednie dokumenty. O ile do poniedziałku ojciec przeżyje.
            Po załatwieniu wszystkich spraw i formalności wróciłam do domu. Pustego, nie licząc chłopaków. Bez ojca, mam od niego spokój. Przynajmniej na jakiś czas. Ale przecież sama życzyłam mu śmierci. Chciałam, żeby zdechł i to w męczarniach. A teraz to się spełnia. Jeśli naprawdę odejdzie, będę miała przejebane. Może uda mi się zamieszkać samej. Może nikt się nie zorientuje i nie dowie. Ale będę musiała sprzedać dom. Nawet z renty po mamie i udziałów w firmie nie dam rady zrobić wszystkich opłat. A co dopiero sobie zapewnić byt. Być może wkrótce pożegnam się ze swoim wypasionym Azylem. Z ubezpieczenia od samochodu spłacę mandat i trochę zostanie, w sam raz na wynajęcie kawalerki lub inny szczytny cel. Muszę też w razie czego wynająć agenta nieruchomości.
               Zrezygnowana usiadłam koło chłopaków na Erytrocycie. Męska część pokoju znosiła już jajko ze stresu. Przetarłam skronie. I jak ja mam do tego podchodzić. Nie umiem go żałować, po tym, co mi zrobił ani nie potrafię w ogóle się nie przejmować, chociażby ze względu, że konsekwencje jego działania ponoszę ja.
            - Ojciec miał wypadek. Po pijaku, z dużą prędkością wyrzuciło go z zakrętu i zatrzymał się na drzewie. Właśnie go operują. Może nie przeżyć do jutra, a może będzie mi zatruwał życie jeszcze przez długi czas i też w końcu nie dożyje następnego dnia - oznajmiłam chłopakom.
            Obaj zaniemówili. Naruto nie wiedział, gdzie ma język, taki był zdziwiony. A Sasuke po prostu nie wiedział, jak ma się zachować i co powiedzieć. Głowa zaczynała mnie boleć od tego wszystkiego, nawet morfina, która dogorywała w moim ciele i ketamina nie pomogłyby. Jakby to uznał znajomy psycholog, stres ze mnie uszedł i pojawiła się choroba. Psychiczny ból, który odczuwam jako fizyczny. Może to prawda, a może po prostu zbyt się dzisiaj zaćpałam i to jest efekt uboczny.
            Poprosiłam chłopaków, żeby poszli do domu. Oczywiście zaczęli się sprzeciwiać. Nie miałam siły na ich jojczenia, więc wyciągnęłam komórkę i wybrałam pierwszy numer z listy zdefiniowanych kontaktów.
            - Witaj Kushina, wiem, że jest niedziela i jest dosyć wcześnie, ale Naruto, wiesz taki blondynek, który podaje się za twojego syna, spał dzisiaj u mnie nawalony jak automat. Teraz jednak mam parę spraw do załatwienia na mieście, a on nie chce opuścić z własnej woli mojego domu – powiedziałam do słuchawki z miną zwycięzcy, a Naru zaczynał się robić coraz bardziej purpurowy ze złości i niemocy.
            Skierowałam wzrok na Sasuke. On raczej wolał uniknąć konieczności wywlekania go za szmaty z mojego domu, więc potulnie zaczął zbierać swoje rzeczy, ale nie wyszedł, czekając na akcję wywleczenia Naruto, z dzikim uśmiechem na twarzy.
            - Ty suko. – Usłyszałam nagle dotąd potulnego i miłego blondyna, aż mi dreszcz przebiegł po plecach. – Jak możesz?
            Uniosłam głowę, która do tej pory zwisała mi bezwiednie nad kolanami, żeby mniej bolała.
            - Martwię się o ciebie, szukam cię pół nocy, a ty? Tak po prostu mnie wyrzucasz? Bez żadnego dziękuję ani pocałuj mnie w dupę? Jeszcze kłopotów mi przysparzasz, zdradzając mnie, że byłem na wyimaginowanej imprezie bez pozwolenia.
            Wstałam z kanapy i stanęłam przed blondynem ze stoickim spokojem. Byłam opanowana i nie dawałam się wyprowadzić z równowagi. Wiedziałam, co robię, czego nie powinnam, a czego nie chcę zrobić. Nie powinnam go od siebie odtrącać, nie chcę mu robić nadziei, że będzie dobrze. Ale musiałam mu dać popalić, za to, co powiedział. Pokazać, że nie może sobie pozwalać w mojej obecności na takie zachowanie.
            - Zważaj na słowa. – Odparłam jego słowny atak.
            - Nie mam zamiaru. Zobacz kobieto, co ty ze sobą robisz. Odsuwasz wszystkich, którzy chcą coś dla ciebie zrobić. Ranisz wszystkich. Myślisz, że jesteś taka zajebista i tak super sobie radzisz? Gdyby tak, kurwa, było, teraz byś nas nie wyganiała. Jesteś idiotką i dobrze o tym wiesz.
            Sasuke przyglądał się z zainteresowaniem tej wymianie zdań, ale powoli wycofywał się do drzwi, żeby mieć drogę ucieczki.
            - Myślisz, że mnie znasz? Że możesz poczuć to, co ja czuję? Nawet ułamka tego, co ja teraz przechodzę, nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Potrafisz tylko oceniać, oskarżać mnie, a przypominam ci, kurwa, że to ty załatwiłeś pierwszą działkę, bo nie byłeś w stanie mi inaczej pomóc. Wolałeś odciąć się od problemu.
            - A to jest właśnie twój największy problem. Ciągle tylko ja i ja i ja. Zasłaniasz się parawanem bólu, a tak naprawdę chcesz, żeby ciebie żałować. Lubisz to, prawda? Patrzeć, jak się męczę? Jak jestem przez ciebie nieszczęśliwy, przez twoje głupie jazdy. Potrafisz tylko sprawiać ból innym. Nie wiem, czy wiesz, ale ten psychiczny jest gorszy od fizycznego. A ja głupi, byłem przy tobie i dawałem sobą pomiatać.
            - Byłeś, bo ci to pasowało. Lubisz zgrywać bohatera, sprawia ci przyjemność, patrzenie na mnie. Niestety jesteś zbyt miękkim chujem, żeby powiedzieć mi wprost, że ci zależy. Łatwo wmawiać mi, że jestem idiotką, ale że znaczę dla ciebie więcej, to już masz problem.
            - Ciągle karmisz się moim cierpieniem. Jesteś zdzirowata, sądziłem, że naprawdę dla ciebie coś znaczę, ale widzę, że to była tylko gra.
            - Jesteś głupi i nie możesz zrozumieć podstawowych praw, dziecko. Jesteś ostatnią osobą, do której bym coś poczuła. Spełniasz się jako przyjaciel, ale jesteś dla mnie tylko głupim gówniarzem, który nic w moim życiu nie znaczy...
            Jak w spowolnionym tempie zobaczyłam, że ręka Naruto się unosi, a następnie kieruje w stronę mojej twarzy. Zamurowało mnie. Nikt oprócz ojca nie podniósł na mnie nigdy ręki. Na pewno ostatnią osobą, którą bym posądziła o rękoczyn, był Naruto.
            Powoli podnosiłam się z podłogi do siadu. Sasuke był w pozycji, jakby chciał chwycić rękę Naruto, ale spóźnił się o setne sekundy. Sam Naruto stał i nie dowierzał w to, co przed chwilą zrobił. W drzwiach stali jego rodzice, równie zadziwieni, jak sam sprawca oraz ja i Sasuke. Potem wszystko potoczyło się szybko. Sasuke zrezygnował z bicia blondyna i ukląkł przy mnie, dotykając delikatnie miejsca na twarzy, szybko jednak uciekłam od jego dotyku na bezpieczną odległość. Matka Naruto również do mnie podeszła i zaproponowała, że pomoże mi wstać. Odrzuciłam także jej pomoc i o własnych siłach stanęłam na nogi. Za to ojciec Naruto podszedł do niego i strzelił mu tak mocno w ryj, że usłyszałam, jak jego mózg odbija się od ścian czaszki. Trzymał go mocno za szmaty i dosłownie wywlekł z pomieszczenia. Byłam w naprawdę wielkim szoku. Podziękowałam Kushinie i odesłałam ją do domu, tłumacząc, że zaraz będę wyjeżdżać. Sasuke wciąż był koło mnie i się nie odzywał. Ja tym bardziej nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie mieliśmy, o czym gawędzić. Każdy zajmował się swoimi myślami. Gdy wybiła siódma, poprosiłam Sasuke, by naprawdę już sobie poszedł do domu. Wytłumaczyłam, że chcę się przespać i przemyśleć ostatnie wydarzenia.
            Przeleżałam cały dzień w łóżku, nie mogąc nawet wstać do łazienki. Nie chciało mi się wstawać po używki, mimo, że pulsujący ból całego ciała doskwierał mi coraz bardziej. Nawet nie miałam siły wyłączyć komórki, mimo że co chwila dostawałam SMS-y od Naruto z przeprosinami i resztą gorzkich żali lub od Sasuke, czy żyję i czy jest OK. Oczywiście, że nie było OK. Uderzył mnie najlepszy przyjaciel. Nie wiem, czy nawet w porównaniu z tym, co zrobił ojciec, nie uważałam, że Naruto popełnił gorsze zbezczeszczenie mojego ciała.
            Dotknęłam policzka. Przez taką durną kłótnię, przez kilka słów wypowiedzianych niepotrzebnie, bez sensu i na darmo. Mogliśmy je zachować dla siebie, a jednak padły. Nie powinniśmy w ogóle zaczynać tej rozmowy. Naruto nie rozumiał, że potrzebowałam chwili samotności. Nie. Pan Wielkie Ego Ratuje Świat musiał się wtrącić.
            Nie potrafię już zaufać. Ani Naruto, ani ojcu, ani innemu facetowi, nawet jeżeli nic mi nie zrobił. Może nigdy nie ufałam, ale teraz nasiliło się to o wiele bardziej. Najgorsze jest to, że straciłam zaufanie do Naruto.

            W poniedziałek nie poszłam do szkoły. Miałam zaczerwienione oczy i blado fioletową twarz. Żeby pozałatwiać sprawy na mieście, wywaliłam na siebie z pół opakowania fluidu i zapudrowałam, żeby zakryć nieprzyjemne aspekty ostatnich dni i móc pokazać się ludziom na oczy. Swoją dzisiejszą podróż po biurokratycznym piekle zaczęłam od wizyty o ósmej rano w siedzibie Toshiby na porannym zebraniu. Ojciec był ważnym udziałowcem i pomysłodawcą w firmie, więc jego wypadek bardzo poruszył cały personel. Ludzie podchodzili do mnie i mi współczuli, wyrażali nadzieję na powrót ojca do zdrowia, kiedy ja najchętniej życzyłabym mu śmierci. Po zebraniu poszłam do gabinetu szefa ojca. Podpisałam tam specjalny dokument upoważniający mnie do odbioru pensji ojca oraz jego zysków. Podpisałam też oświadczenie, że ojciec przebywa w stanie ciężkim w szpitalu. Następnie był dokument, w którym firma zobowiązała się do płacenia świadczeń na konto ojca oraz jego miesięcznych zarobków, do których odbierania jestem upoważniona, ale tylko przez pół roku. Jeżeli do tego czasu ojciec nie wydobrzeje, uznają go za niezdolnego do wykonywania pracy i nie wyrażają nadziei na podjęcie pracy w najbliższym czasie, co na mocy regulaminu wewnętrznego wraz z odprawą należącą się ojcu według stawek firmy, zostanie on zwolniony ze stanowiska, na którym pracował. Oczywiście udziały będą przychodzić dalej na konto ojca, w momencie jego śmierci na mocy prawa przechodzą ona na mnie, dopóki ich nie sprzedam lub ewentualnie nie zostaną zajęte przez komornika, gdybym miała długi, do czego nie mam zamiaru doprowadzić.
            Kolejnym przystankiem mojej dzisiejszej wycieczki był posterunek policji. Musiałam złożyć dokładne wyjaśnienia, co robiłam tego dnia, dlaczego ojciec pijany wsiadł za kółko, czy auto było sprawne, czy miało przegląd, czy takie sytuacje miały wcześniej miejsce. Mało brakowało, a spytaliby się, czy ojciec regularnie oddawał mocz. Aj, przepraszam, spytali się, nie wprost, ale pytali o choroby, które mogłyby wpłynąć na ojca, na przykład rak prostaty. Opłaciłam mandaty, wyśmiewając sobie w myślach całe przesłuchanie i pojechałam do urzędu skarbowego po zaświadczenie o zarobkach ojca, by następnie pojechać do ubezpieczyciela. Przedstawiłam dokumentację związaną z pobytem w szpitalu, dokumenty z policji i urzędu. Wypełniłam odpowiedni wniosek i zostało mi czekać około dwóch dni na wypłacenie odszkodowania od nieszczęśliwych wypadków.
            Potem pojechałam do sądu rodzinnego, dowiedzieć się o moją sytuację prawną. Nie wygląda to ciekawie. Jeżeli ojciec umrze lub pozostanie w śpiączce dłużej, niż miesiąc czasu, muszę mieć opiekuna prawnego lub kuratora, który będzie non stop nadzorował moje poczynania. Jeden głupi wyskok i umieszczają mnie w domu dziecka.[1] Ogólnie przejebane.
          Wyciągnęłam komórkę i z ciężkim sercem wybrałam numer jedynej osoby, która przyszła mi na myśl.
            - Hallo? Itachi? Mam sprawę...


[1] Przepisy totalnie zmyślone przez moją chorą, czerwoną rozczochraną. Nie sugerować się nimi w prawdziwym życiu.