- Sasuke, to twój tydzień. – Usłyszałem
głos nauczycielki.
Zamarłem w jednej chwili. Jak to? Ja
wiem, że mówiłem dyrektorce, abym był traktowany normalnie i najlepiej, żeby
nikt oprócz niej nie wiedział, ale chociaż mogła mi załatwić jakąś wymówkę do
dyżurów. Kurwa! Dysplazja stawów nadgarstkowych już by nawet mogła być.
Cokolwiek, byle by nie to.
- A-ale, ja nie mogę – powiedziałem
cicho.
Klasa dawno sobie poszła,
nauczycielka siedziała w sali, a ja stałem jak ten głupek, nie mogąc się
ruszyć. Postawiłem nogę na przód. Za nią następną. Jakoś doszedłem do tablicy.
Nie podobał mi się ten pomysł.
Popatrzyłem na gąbkę i delikatnie ją
ująłem. Przecież to jak wyrok śmierci. Nawet już teraz mnie w gardle ściska, a
co dopiero ścieranie tego cholerstwa. Kobieto ja pół godziny temu zażyłem
lekarstwa, żeby nie zaliczyć publicznego ataku, a ty mnie tutaj tak wkopujesz.
Najdokładniej jak się dało wyrżnąłem gąbkę i już miałem ją przyciskać do
tablicy, kiedy...
- Nie na mokro... - Reszta słów
zlała się w jedno, nie ważne, jaki był powód owego „nie na mokro”.
W głowie mi zaszumiało i myślałem,
że padnę, zanim jeszcze wykonam jakikolwiek ruch. Z ociąganiem chwyciłem drugą
gąbkę i powoli ścierałem. Pewna ilość pyłu dostała się do moich nozdrzy, mimo
że starałem się jak najbardziej odchylić. Kaszlnąłem dwa razy. Niestety przy
tej czynności wciągnąłem więcej tego cholerstwa niż powinienem. Starałem się
już teraz tylko trzymać fason. Co chwilę pokasływałem. Robiło mi się duszno i
zimno. Chyba mam spocone czoło. Jeszcze trzymam się na nogach, ale to długo nie
potrwa.
Odłożyłem gąbkę, rzuciłem krótkie
pożegnanie i wyszedłem z klasy. Chciałem pójść do łazienki, tam mnie nikt nie
zobaczy. Niestety po chwili musiałem ukucnąć. Zobaczyłem dużo czarnych mroczków
przed oczyma i lekko mnie zemdliło. Nie pierwszy i nie ostatni pewnie raz
robiło mi się słabo. Już nie ryzykowałem robieniem z siebie chojraka. Ostatni
taki wyskok opłaciłem tygodniem w szpitalu i wstrząsem mózgu.
Wyjąłem inhalator. Raz – wdech –
trzymam – wypuszczam. Jeszcze kaszlałem. Jeszcze raz – wdech – trzymam –
wypuszczam. I jeszcze dwa razy... Lepiej. Kaszlnąłem ostatni raz i oddychałem z
trudnością. Rozglądnąłem się wokół siebie, czy przypadkiem nie stałem się
obiektem naigrywań. Prawo – pusto, lewo - ... Nie pusto, bardzo, bardzo nie
pusto. Aż neonowo nie pusto. Dlaczego akurat ona? Kurwa i co tu jej teraz
powiedzieć, a może nie będzie pytać, a jak spyta coś wymyślę.
Dziewczyna z niewymuszoną
nonszalancją podeszła do mnie. Była taka ode mnie inna, taka pewna siebie. Taka
kolorowa. Od razu zarumieniłem się. Przytłaczała mnie, ale również tak bardzo
mnie pociągała. Jednak od początku roku zdawała się mnie nie zauważać. A może
zauważała, tylko ja cały czas spuszczałem głowę i się rumieniłem. Pech a
zarazem niewyobrażalne szczęście chciało, że na wszystkich lekcjach, bez wyjątku,
siedzieliśmy obok siebie. Plus ten rozwrzeszczany blondyn na dokładkę, którego
ona traktowała jak młodszego brata. Chyba kręciła się z tymi wszystkimi ludźmi
tylko i wyłącznie ze względu na niego. Wiedziałem, że jej huczne towarzystwo
nie odpowiada, tak jak i mi. To się czuło. Z tym, że ja bałem się ludzi i ich
odrzucenia. Ona patrzyła na nich z góry.
- Już lepiej? - Usłyszałem jej
pytanie i momentalnie się zaczerwieniłem.
- Tak, jak najbardziej –
odpowiedziałem, mimo że jeszcze nie do końca wróciłem do siebie.
Powoli wstałem, przytrzymując się
ściany. Czerwono-włosa o nic nie pytała. Tylko szła obok mnie z lekkim
uśmiechem, błądzącym gdzieś w oczach i kącikach ust. Ona chyba coś bierze,
jakby sobie marihuany zapaliła. Ale nie, ona taka jest po prostu. Bawiła się
frędzelkami od arafaty, cały czas będąc obok mnie. Ja trzymałem się ściany,
nawet nie ważąc się poprosić o pomoc.
- Jestem wygodniejsza od ściany –
powiedziała, kiedy już niemalże przytulałem tę chropowatą powierzchnię, ledwo
idąc.
- Tak, na pewno. - Marzeniem było,
przytulic się do jej falujących włosów, tej oczojebnej bluzy i po prostu
zapomnieć, gdzie się jest.
No właśnie, to tylko marzenia. Ja na
pewno się nie zmuszę. Pewnie rzuciła to w żartach, a tak naprawdę ma chorą
satysfakcję z patrzenia, jak się męczę.
Nim zdążyłem cokolwiek zrobić,
odepchnąć się od ściany, iść normalnie, poczułem, jak dziewczyna bierze moją
rękę, lekkim acz zdecydowanym ruchem. Stanowczo przerzuciła ją sobie na ramię.
Usłyszałem stęknięcie i lekki świst powietrza. Tak, jakby dziewczyna zapomniała
o jakimś urazie i właśnie boleśnie sobie o nim przypomniała.
Zaczerwieniony spojrzałem na nią
spod grzywki. Jej twarz była naturalna, a ten szaleńczy uśmieszek błądził jej w
oczach. Usta jednak zacisnęła w wąską linię. Wyczuła, że na nią patrzę i
uśmiechnęła się do mnie radośnie. To mnie już po prostu zmroziło. Patrzyłem na
swoje buty przez całą drogę. Ale odzyskałem siły i już na ostatnich schodkach
mogła mnie puścić. Chociaż ja wcale nie chciałem, żeby mnie puszczała, chciałem móc się do niej przytulać cały czas. Przecież to nie takie złe. Jej cudowny
kwiatowy zapach. Wdychałem go na każdej lekcji. Był przyjemny i delikatny, co
najważniejsze nie powodował u mnie kaszlu, jaki wywoływały inne dziewczęce
kosmetyko-podobne, pachnące dziwactwa.
Weszliśmy do klasy dwie minuty po
dzwonku. Dziewczyna jakoś nas wytłumaczyła, przeprosiła i usiedliśmy na końcu
klasy. Naruto, jej blond przyjaciel od siedmiu boleści, trząsł się jak
paralityk. Widziałem cisnące się na jego usta „WTF? Gdzie byłaś/byliście” - oj,
był bardzo ciekawy. Ciekawe, czy mnie wyda.
Dopiero teraz zacząłem się
zastanawiać, czy dziewczyna opowie wszystkim, jak to musiała ratować biednego
Sasuke, o ile pamięta w ogóle, jak się nazywam. Dwie godziny męki oczekiwania.
Po angielskim był W-f i wtedy się okaże. Reru siedziała, jakby coś jej
doskwierało. A może to ja jej zrobiłem krzywdę, jak schodziliśmy? Tak się
skupiłem na porównywaniu jej miękkości ze ścianą, że mógłbym coś przez
przypadek zrobić, za bardzo się na niej uwiesić, na przykład...
Udałem się na środkowe trybuny.
Zwykle siedzę na samym końcu, ale tym razem chciałem się przekonać, co powie
czerwonowłosa. Usiadła cztery rzędy niżej. Naruto, gdy tylko się przebrał,
podbiegł do niej jak na skrzydłach. Widziałem, jak stara się przede mną
sfingować, że tylko z nią rozmawia na zwykłe tematy. Ja wiedziałem, że to nie był
zwykły temat, ale mój temat.
- Nic się nie stało. – Usłyszałem,
jak - wcale nie szeptem - odpowiada dziewczyna.
- No, ale – zaczął protestować
blondyn.
- Spadaj, nic i już. – Zatkało mnie.
Kobieto, coraz bardziej cię
uwielbiam. O nic nie pytasz, pomagasz, a jeszcze mnie kryjesz. WOW, jedno
wielkie WOW.
Dziewczyna wyglądała na zmęczoną. W
sumie dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, dlaczego ona też nie ćwiczy. Jej
gładka dłoń powędrowała do karku i zaczęła go masować. Wzięła jakieś
tabletki... Poprawiała właśnie arafatę, gdy coś przykuło moją uwagę. Pod
materiałem mignęło mi coś fioletowo-czerwonego i nie fajnie wyglądającego.
Siedziałem tak i wpatrywałem się w
nią. Prawie zszedłem na zawał, gdy usłyszałem dzwonek kończący lekcje, a razem
z tym mój zegarek. Wziąłem lekarstwa i poszedłem do hallu. Dwie szafki dalej
Naruto opieprzał ją za coś. Nim zdołałem się skupić na jego słowach, usłyszałem
świst powietrza, ostry plask, a Naruto stał i trzymał się za policzek.
- UUUU... – Rozeszło się na
korytarzu, nawet ja się uśmiechnąłem pod nosem.
Trochę mnie ta sytuacja rozbawiła.
Ale wiem przynajmniej, że z dziewczyną nie warto zadzierać. Lepiej być takim
jak ja. Potulny baranek. Kochający, nie kłócący się, do serca przyłóż.
- Wracaj sam i nie wpierdalaj się do
tego, jak postępuję. – Usłyszałem jej pełen irytacji głos.
To już nie była ta wiecznie naćpana
neonówka, teraz stał tam diabeł z iście diabelskim szaleństwem w oczach, ale
bez tego głupkowatego uśmieszku. Stała obrócona w moją stronę, więc widziałem
dokładnie, jak jej twarz jest ściągnięta, usta wygięte w grymas niezadowolenia.
Oczy ciskające piorunami... Nawet ja się wystraszyłem.
Chłopak trzasnął szafką, wziął
plecak i ruszył w stronę wyjścia. Brązowooka nawet na niego nie spojrzała, ale
ja widziałem, jak w jego oczach tańczą niebezpieczne iskry. Wiedziałem, że gdy
tylko wyjdzie z budynku, schowa się gdzieś w parku i zacznie płakać. A ona... To
był typ człowieka, który nigdy nie płacze. Jest jedynie gniew, albo radość. Łzy
nie wchodzą w grę.
Stała jeszcze chwilę przy szafce, po
czym także je trzasnęła z o wiele większą siłą i ruszyła w stronę drzwi
frontowych. Po drodze wyciągnęła papierosa i niemalże jeszcze w drzwiach
budynku go odpaliła. Nie przejmowała się, że ktoś z nauczycieli to zobaczy. Tak,
w tym momencie miała wszystko głęboko gdzieś.
Zamknąłem swoją szafkę i także
skierowałem się do wyjścia. Wolnym krokiem szedłem w stronę metra, mając
nadzieję, że nie wpadnę na rozhisteryzowanego blondyna, czy też rozjuszoną
neonkę. Nim jednak zdążyłem dokończyć myśli, usłyszałem dźwięk odpalanego
silnika. Reru właśnie kończyła papierosa, nie zawracając sobie głowy jego
przygaszeniem, rzuciła niedopałek za siebie, włożyła kask, a przede mną mignął
jedynie zarys zielono-żółtego Suzuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz