4 sie 2012

__-- 4 --__

            Było grubo po dwudziestej. Siedziałem w oknie, obserwując, co się dzieje na ulicy. Było spokojnie, co jakiś czas przejechał samochód albo przechodzień szedł do sklepu. Właśnie jedna z takich postaci czmychnęła obok domu Naruto, jakby bojąc się, że ktoś z domowników ją zobaczy. Czarne dżinsy, czarna bluza. Postać usiadła w parku. Doskonale widziałem ją z mojego okna. Ten ktoś rozsiadł się wygodnie, postawił obok siebie czteropak piwa i wyciągnął dość dziwnie wyglądającego papierosa.
            Postać ściągnęła kaptur, a mi serce nagle stanęło.
            - Rerget? - szepnąłem do siebie, z niedowierzaniem patrząc na dziewczynę.
            Skoro to ona, to czemu nie poleciała do Naruto, a wręcz starała się, by jej nie zauważył. No tak, dzisiejsza kłótnia. Też chciałbym mieć chwilę spokoju w takiej sytuacji.
            Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, obolałą i wnerwioną, a zarazem smutną. Czyżby to przez tego blondyna? Przyglądałem jej się uważnie. Co chwila zmieniała pozycję, jakby coś jej doskwierało i nie dawało w spokoju siedzieć.
            A jakby tak wyjść do niej? Może... Pewnie od razu zalałbym w buraka, ale ona kogoś potrzebuje, a ja mogę być tym kimś. Nawet jeśli będę tylko chwilowym zastępstwem za Naruto. Przynajmniej zacznie mnie zauważać.
            Zebrałem się w sobie i wyszedłem z pokoju. Krzyknąłem do brata, że na chwilę wychodzę do koleżanki przed dom, co spotkało się z jego ogromnym zdziwieniem. No cóż, przecież ja nigdy nie wychodziłem do kumpli, a co dopiero do dziewczyny... która coraz bliżej mnie się znajduje. Podejść i powiedzieć „cześć”, a może po prostu tylko przy niej posiedzieć, aż sama zacznie.
            W ciemnych kolorach jest jeszcze bardziej mroczna niż zwykle, a to mnie przeraża. Obiad w moim żołądku obrócił się trzy razy. No, teraz brakuje mi tego, żeby wpaść w panikę. Zamiast jej pomóc, to ja potrzebowałbym pomocy.
            W końcu zdecydowałem się usiąść i oparłem się o ławkę. Dziewczyna się nie zorientowała, że koło niej siedzę. Dalej paliła to dziwne coś, a ja starałem się tego nie wdychać. Cóż, przywitanie kaszlem, to złe przywitanie.
            Gdy skończyła, jej wzrok był przez chwilę zamglony, po czym pokręciła głową. Upiła łyk piwa, dalej nie zdając sobie sprawy z mojej obecności.
            - Nie pomogło – warknęła, jakby zła na siebie i cały świat. - Piwa? - Odwróciła się nagle do mnie, a ja o mało nie spadłem z siedzenia.
            - Skąd? - Otwarłem usta.
            - Głośno chodzisz, głośno oddychasz, głośno się trzęsiesz, wystarczyło powiedzieć „cześć”. - Wciąż trzymała wyciągnięte w moim kierunku piwo.
            - Nie dziękuję, nie mogę – powiedziałem, odsuwając od siebie specyfik.
            - A tak, leki – mruknęła i już nic nie powiedziała.
            Nie pytała się o nic i nie nalegała. Była prawie taka jak zawsze, tylko strasznie, strasznie smutna. Otwarła drugą puszkę i wypiła połowę naraz.
            - Nieźle – powiedziałem, niemalże podziwiając jej poczynania.
            - To nic - stwierdziła, machając puszką.
            - Dlaczego siedzisz tu sama? - spytałem w końcu.
            - Przecież siedzę z tobą – odpowiedziała, na co się zaśmiałem.
            - A Naruto? - Podsunąłem.
            - Niech się wypcha.
         No, mały pozytyw zostania sam na sam, mimo że nic się nie dowiedziałem, a dziewczyna robiła się coraz bardziej pijana.
            - Stało się coś? - spytałem.
            Głupi jestem, wiem, że mi nie odpowie. Na pewno mi nie odpowie.
            - Nic, czym musiałbyś sobie zaprzątać swą rozczochraną. – No tak, a ja się spodziewałem wyznania miłości...
            Niepewnie pogładziłem jej ramię. Dziewczyna nie odsunęła się. Czułem się coraz pewniej w jej obecności, chociaż wciąż mnie napawała lękiem i peszyła. Delikatnie ułożyłem głowę na jej ramieniu, ale chyba na za dużo sobie pozwoliłem, bo dziewczyna syknęła na mnie i lekko drgnęła.
            Oczywiście się odsunąłem i zamknąłem oczy. Po prostu z nią pobędę. Czerwonowłosa w pewnym momencie wstała. No tak, idzie sobie. Zdziwiłem się, że jedynie podeszła do drzewa i odpaliła papierosa. Spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
            - Skoro nie możesz wdychać kredy, to co dopiero dymu z papierosa, mukolityku - stwierdziła obojętnie.
            Po tak subtelnej akcji w klasie, była w stanie stwierdzić, że mam problem z płucami. Ale przecież to wyglądało na atak astmy, więc nic dziwnego.
            Spojrzałem na jej pomalowane ciemnym cieniem oczy. Lśniły w blasku latarni, to był jedyny akcent tej Reru, którą znałem ze szkoły.

***
           
            - Czy ty masz chorobę dwubiegunową? - palnął, na co zachłysnęłam się dymem z papierosa i zaczęłam szaleńczo śmiać.
            - Słucham? - Spojrzałam na niego jak na debila.
            Chłopak skulił się trochę i zarumienił. Jakie to słodkie.
            - No, bo w szkole byłaś ubrana tak jasno i radośnie. Miałaś taki ładny, niebieski cień do powiek, cudowne perfumy. A teraz jesteś taka mroczna i drapieżna. – Mniam, powiedział, że miałam ładny cień i moje perfumy były cudowne.
            - Dalej je czuć – powiedziałam, podchodząc do niego i zbliżając się niebezpieczne.
            Chłopak jakby na chwilę odpłynął, zagłębiając się w kwiatowe nuty.
            - To nie to samo, teraz do tego dochodzi zapach piwa i czegoś jeszcze... - Chyba nigdy nie palił ziela, ale domyśliłam się, że właśnie o to mu chodziło.
            Zaśmiałam się cicho, a on, o ile to jeszcze było możliwe, skulił się bardziej.
            - Onieśmielam cię? - spytałam.
            - Peszysz – odpowiedział.
            - Na to samo wychodzi. - Otworzyłam trzecie piwo.
            - Masz zamiar wypić to w ciągu piętnastu minut? - spytał.
            - Yhm, będę spokojniejsza.
            Nagle z telefonu dobiegł dźwięk „You are my friend”, spojrzałam na wyświetlacz. „Naruś”. Oj, no nie wiem, czy odebrać tego SMS-a. W końcu rozsunęłam telefon i spojrzałam na wiadomość.
            „Ile?” - O, widzę, że jebiemy konkretami.
            „Ile trzeba” - odpowiedziałam i zamknęłam chyba zbyt „entuzjastycznie” telefon, bo Sasuke podskoczył na ławce.
            - Wybacz – mruknęłam.
            - Czyżby Naruto? - zapytał.
            - Skąd takie przypuszczenie? - Podniosłam jedną brew.
            - Spoliczkowałaś go na oczach wszystkich w korytarzu. Poza tym, jest jedyną osobą, która mi przyszła na myśl - odpowiedział cicho.
            - No to dobrze ci przyszło na myśl - stwirdziłam.
            „You are my friend, Aa, ano hi no yume” - rozjebię ten telefon. Spojrzałam na wiadomość.
            „Żyjesz?” - Boisz się o mnie, czy jaka cholera?
            - Może nie odpisuj? - Zasugerował cicho Sasuke i od razu uciekł wzrokiem, jakby się bał, że go uderzę.
            Nie, Sasu, ciebie wolałabym zmaltretować. A przynajmniej poczuć kogoś, kto nie będzie wciskał nosa w nieswoje sprawy, tak jak Naruto i próbował układać mi życia, tak jak Naruto i nie zachowywał się, tak jak Naruto.
            Przytuliłam głowę do barku czarnookiego. Czułam, jak się spina, ale po chwili rozluźnia całkowicie, a potem nawet gładzi mnie po głowie...
            „Mam się dobrze” - odpisałam i wyłączyłam telefon.
            - Mądre posunięcie. – Zaśmiał się chłopak. - Wiesz, jeszcze ci nie podziękowałem za dzisiejszą pomoc, trochę mi głupio.
            - Właśnie dziękujesz – odpowiedziałam, napawając się jego bezinteresowną bliskością.
            W odpowiedzi chłopak mocniej do mnie przywarł. Tak mi się dobrze siedziało w jego objęciach. Nagle obok ktoś trzasnął drzwiami. Naruto. Poszedł do sklepu, ale jak będzie wracać, to mnie zauważy.
            - Idź do domu. - Poleciłam towarzyszowi. - Zaraz tu będzie krwawa jatka.
            - Trzymaj się. – Chłopak posłusznie opuścił ławkę i oddalił się.
            Zapaliłam fajkę i czekałam na Naruto. Być może to on będzie potrzebował dzisiaj morfiny, a może zalejemy się po prostu w trupa. Jak zwykle.
            Sasuke udał się do domu, a ja czekałam na blondyna. Kiedy wychodził z domu, nawet na mnie nie spojrzał. Miałam czas się psychicznie przygotować na konfrontację z nim. Ciekawe, czy będzie się darł jak zwykle, czy może pokuli uszy po sobie i nie będzie gadał nic. Oby wybrał tę drugą opcję, bo nie mam zamiaru się z nim użerać, a znając życie znów by doszło do rękoczynów.
            Wracał ze sklepu z czteropakiem piwa. Kiedy zauważył mnie, stojącą pod drzewem, stanął jak wryty. Uwierzcie mi, jego mina była bezcenna, jakby go piorunem strzelił.
            - Cześć - powiedział ostrożnie, powoli się do mnie zbliżając.
            Wiecie, to był ten moment, kiedy wyrażenie „bez baseballa nie podchodź” pasowało w stu procentach.
            - Hej – rzuciłam beznamiętnie i dopiłam piwo.
            - Przepraszam – powiedział cicho i usiadł na ławce.
            Och, na niego nie można się długo gniewać, to takie... No, na zasadzie, nieetycznie jest dręczyć misiaczki. Mój braciszek miał wiele wad, więcej niż gwiazd na niebie w bezchmurną, letnią noc, z najwyższego punktu w Tokio... ale go się nie da nie kochać. Aż nie do wyobrażenia, a naprawdę moja wyobraźnia jest szeroko ujęta i potrafi płatać figle.
            - Mniejsza – odparłam w końcu i usiadłam obok niego, związując moje czerwone włosy w kitkę.
            Usłyszałam, jak wzdycha z ulgą. No cóż, to rzeczywiście mogło mu ciążyć na sercu. Tacy już jesteśmy, gdy się pokłócimy, trudno nam jest wytrzymać bez siebie dłużej jak jeden dzień. Raz jeden, jedyny, była taka sytuacja, kiedy to mój kochany Naruto postanowił niemalże na chama sprawdzić moje obrażenia. Może nie byłoby to aż takie nie do przyjęcia, gdyby nie to, że w trakcie tej naszej szarpaniny czegoś głupio nie powiedział. Wtedy podbiłam mu oko i nie odzywaliśmy się do siebie trzy dni. Trzy długie dni, po których ojciec zlał mnie niemalże do nieprzytomności. Wiadomo, jak się nie odzywam z Naruciakiem, to chodzę wkurwiona, a jak jestem wkurwiona, to zaczynam się stawiać. Prawdopodobnie był to pierwszy i ostatni raz, kiedy przyszłam do niego ze łzami w oczach. Na szczęście od tamtej akcji pamięta, żeby nie przekraczać pewnych granic, choć, tak jak dziś na przykład, zdarza mu się zapomnieć. Niestety tego, co mi wtedy powiedział, nigdy mu nie wybaczę.
            Naruto podał mi piwo i stuknęliśmy się nim na zgodę. Nie poruszał drażliwego tematu, więc było spokojnie. Pomału już odlatywałam. Niestety morfina ma to do siebie, że usypia. Uśmierza ból, ale jak każdy narkotyk ma działania niepożądane.
            Blondynek boi się, że kiedyś przedawkuję, co jest dość możliwe. Zwłaszcza, że potrafię zmieszać różne specyfiki. Już teraz moja pikawa świruje, a co dopiero później? Na razie mój punkt krytyczny, to pięć tabletek i jedna ampułka. Zasnęłam wtedy na czternaście godzin i nie mogłam się dobudzić, znaczy Naru nie mógł mnie dobudzić. Tętno spadło mi do czterdziestu, ciśnienie 70/45. Szczerze jedna tabletka lub jedna ampułka więcej i byłoby po mnie. Jeszcze trzeba wspomnieć, że wzięłam to wszystko na raz. W ciągu całego dnia nic by się nie stało.
            - A jak tam z planami na sobotę? Robimy to? - Chłopak spojrzał na mnie takim słodkim, przepitym wzrokiem.
            - No, mam już wszystko przygotowane, więc nie będzie problemów - odpowiedziałam i spojrzałam na zegarek. - Dobra, zbieram się. Wpadniesz po mnie jutro?
            - Jasne. – Uśmiechnął się i przytulił mnie delikatnie.
            Odprowadził mnie zza róg i cmoknął w policzek. Spojrzałam jeszcze w stronę domu Sasuke. Firanka w lewym, górnym oknie lekko zafalowała. Źle się kryjesz czarnowłosy. Uśmiechnęłam się w jego stronę. Oj, niedobry słodziak.

***

            Wyszedłem wkurwiony z domu, nie rozglądając się, bo i po co? Jak będzie chciała, to sama przyjdzie... A może już jest? I tylko siedzi i czeka? Nie... Jest wkurwiona, nie będzie się do mnie odzywać przynajmniej do jutra. Ale wzięła porcję na dwanaście dni. Na pewno już do czegoś doszło. Ile wzięła na raz? A jak przedawkuje? Nie, jest mądra. Nie zrobi takiej głupoty. Chyba... Przecież wciąż robi głupotę, pozwalając na taką patologię.
            Moja mała Reru. Moja słodka. Martwiłem się o nią. Nie chciałem jej wkurzać. Chciałem być dla niej przyjacielem, jakiego mogłaby sobie wymarzyć. Ale ciągle ją zawodziłem.
            Przeniosłem wzrok ze swoich butów na pobliski park. Już miałem skręcać do domu, kiedy...
            Stanąłem jak wryty. Nie wierzę. Jest. Tutaj. Stoi z tym ironicznym uśmiechem. Ach, tak, pewnie moja mina wyraża głębokie osłupienie. No, rusz się Naru. Cicho się przywitałem i pomału usiadłem na ławce. Oby się przywitała, odezwała, wybaczyła.
            Odpowiedziała i przyjęła przeprosiny. Już było dobrze, już nie musieliśmy się kłócić. Mogliśmy porozmawiać, wypić piwo. Ona już swój czteropak wypiła, więc wzięła się za mój. Oj, słodka, moja pijaczka.
            Powoli wpadała w narkotyczny trans. Nienawidzę tego, że bierze, ale są to takie momenty, które jednocześnie kocham. Przez godzinę jest naprawdę taka słodka i bezbronna. Wziąć tylko i wytarmosić, ucałować... Pocałować... Ukochać. Nie tylko jako przyjaciółkę...
            Stop, Naru, nie myśl o tym, to złe myślenie. Jak tak myślisz, to jeszcze to zrobisz, a nie wiadomo, jak ona na to zareaguje.
            Zapytałem ją jeszcze, jak tam plany na sobotę, czy nic się nie zmieniło i odprowadziłem ją zza róg. Pożegnaliśmy się i skierowałem swe kroki w stronę domu. Mama od razu zauważyła, że jestem szczęśliwszy, ale zauważyła też, że coś mnie gryzie. Ona zawsze takie rzeczy wiedziała, ale starała się mnie nie naciskać i czekała, aż sam z siebie wszystko wyleję. Nie wiedziałem, czy mówić, czy dalej się z tym męczyć samemu, więc się miotałem. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
            - Dość. – Usłyszałem głos taty i półprzytomnie spojrzałem na niego.
            - Co? - Czyżbym zrobił coś nie tak?
            - Jest jedenasta w nocy, jeżeli w trybie natychmiastowym nie przestaniesz chodzić po pokoju, przywiąże cię do łóżka. – Tata nie żartował.
            - Przepraszam. – Usiadłem na łóżku i podkuliłem nogi.
            Chyba muszę się wygadać. Komukolwiek. Może Dei? Nie. On jest bardziej lojalny wobec niej niż wobec mnie. Co oznacza ni mniej, ni więcej, jak to, że wszystko jej wypaple. Koledzy z klasy? Fajnie się z nimi gada i w ogóle, ale na pewno nie mogę im powiedzieć o swoich rozterkach. Mama? Nie... Ona próbowałaby mnie pocieszać i tak by nic z tego nie wyszło. Spojrzałem zza okno... Dobra, aż tak zdesperowany nie jestem, żeby MU cokolwiek powiedzieć. Dziwak odpada w przedbiegach.
            - W końcu wybuchniesz synu. Wybuchniesz... - Skwitował ojciec, nawet nie zauważyłem, że jeszcze stoi w drzwiach.
            - Jak? – spytałem, nie do końca rozumiejąc jego wypowiedź.
            - Zobaczysz, tylko pytanie, jak ta druga osoba na to zareaguje. – I poszedł sobie, zostawiając mnie w osłupieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz